Tak, teraz to zrozumiał. Od początku traktowała go wyłącznie jak ... "Kurczę! jak mogłem się tego nie domyślić?! To ja bywam Łowcą!" - zazgrzytał mimowolnie zębami, choć od dawna tego już nie robił. Teraz jednak chyba coś poruszyło na tyle jego E.g.O, że nagle wrócił do tego dziwnego nawyku. Nie przynosił przecież żadnych korzyści. Wręcz przeciwnie. - "Tak, stary ... dałeś się podejść. Byłeś dla niej tylko kolejną 'zdobyczą' do kolekcji. Miało jednak swoje dobre strony" - uśmiechnął się nagle do wybranych wspomnień.
Musiał przyznać przed samym sobą, że była jak ta znana mu "Kotka ..." - zawsze spadała na cztery łapy. Miękko, subtelnie, z jakąś niezwykłą gracją. Podejrzewał nawet, że gdyby przybrała taką postać zwierzęcą, miałaby nie siedem żyć, ale ... nieskończoność. Pozornie niewinne źrenice kodowały więcej, niż można byłoby się spodziewać. Jednocześnie hipnotyzowały. Były jak ktoś w randze dyrygenta, który ruchami dłoni panuje nad dźwiękami poszczególnych instrumentów = emocji.
Zbyt wiele drzemało w niej energii. Za dużo, jak na jego wytrzymałość. Nie nadążał. Miał już swoje lata, a granica słynnej serialowej 40-tki dawno minęła na kolejnych zakrętach życia. Czasem nie mógł uwierzyć, że niektórzy - w sumie to całkiem jednak słusznie - mawiali o nim per "starszy pan". Owszem, odstawał już wiekiem od tego siebie, który nadal drzemał w nim - gdzieś głęboko. Tylko jednak z wyglądu. Czy ta cielesna powłoka była tak istotna, aby przysłaniać wnętrze? Wierzył uparcie, że są osoby podobne jemu. Takie, dla których zmysł wzroku jest może nawet lekko "przymglony", a bardziej wyostrzony jest zmysł słuchu. Ta umiejętność odczytywania z liter zaszyfrowanych wiadomości, intrygowała go. Podobnie, jak świat takich swoistych "grypsów", które rozumie tylko wybrana grupa osób, a może tylko dwie. Potrzebował takich intelektualnych zagadek. Pozwalały zachować świeżość umysłu. Poza tym ... sprawiały mu wyjątkową przyjemność. Bawiły. Wprawiały w dobry nastrój, niczym endorfiny.
Roześmiał się nieoczekiwanie i spojrzał raz jeszcze na publikację. Zaczął zastanawiać się, czy ... gdyby wiedział to, co teraz to ... chciałby to wykorzystać? Czuł przecież od początku, że ta znajomość będzie tylko jednym z "epizodów" w jego życiu. W jej także. Wyjaśnili sobie to na samym początku. Był nawet nieco zdziwiony, że tak szczerze stawia sprawę. Pasowało mu to jednak. Było jakąś miłą odmianą. Taką latarenką, która daje łagodny blask, witając się z Wieczorem, Mrokiem i Nocą. Rozmowy z nią odprężały go, choć niekiedy trochę musiał się nagłowić, aby zrozumieć, co miała na myśli. Otaczały go zupełnie inne kobiety. Nie lepsze i nie gorsze. Po prostu, odmienne od niej. Może to właśnie obudziło w nim jakąś skrytą potrzebę, aby ... no, "wyjść na łowy". Czy może raczej sprawdzić się znowu w roli przysłowiowego "samca Alfa". Nie spodziewał się jednak, że sprawy przyjmą taki obrót. To wszak on okazał się zwierzyną ...
Z trudem oderwała wzrok od monitora. Słowa uparcie trwały na dotychczasowych pozycjach - tak, jak je ujrzała po raz pierwszy. Lekko zadrżała na myśl o tym, że ... będzie to musiała "jakoś odkręcić". Czyżby zawiodła ją umiejętność komunikowania się z drugim człowiekiem? Mężczyzną na dodatek. Obawiała się, że opatrznie zrozumiał jej zachowanie. Gdzie popełniła błąd? Gdzie znajdował się ten projektowy "punkt krytyczny", którego nie zauważyła, ominęła ... a który okazał się dość istotny? Zamyśliła się i poddała dźwiękom, wydobywającym się z laptopa. Koiły, tuliły, pieściły delikatnie i z wyczuciem. Tego potrzebowała. Relaksu. Komfortu. Instrumenty pięknie współpracowały ze sobą, choć nie wszystkie potrafiła nazwać po imieniu. Niektóre znała bardzo dobrze. Była ich fanką. Jak choćby ... fortepian, elegancki w tych swoich bielach i czerniach. Dystyngowany i szykowny.
- Co teraz? Jak wybrniesz z tej opresji, moja droga "Bohaterko dnia"? Hmm?! - wymruczała do stojącej na parapecie figurki. Ta jednak pozostała tym razem niema. Jak w baśniach, gdy czar trwa. - Oj, tam ... coś się wymyśli. Mamy przecież ten domek po dziadku z fajnym terenem wokół. Możemy na te kilka dni przenieść się właśnie tam. Pogoda co prawda nie będzie pewnie zbyt łaskawa, ale ... kominek tam chyba działa. A i męskich ramion do rąbania drzewa też nie powinno zabraknąć. Olafowi to w sumie dobrze zrobi. Będzie mógł na nowo się przede mną wykazać ... ha, ha ... zapolować na mnie w nowym otoczeniu. Ciekawe, czy odważy się testować swój urok "samca alfa" na innych kobietach. Czy przeszkadzałoby mi to, czy potraktowałabym taką sytuację, wyłącznie jako przedmiot kolejnych badań? - spojrzała ponownie na glinianą postać. Minę miała zdumioną, jakby zupełnie nie zrozumiała przekazu. Skrzywiła się lekko. Zatem nie mogła liczyć na jej pomoc. Wzruszyła ramionami i pobiegła spojrzeniem w stronę ekranu. Delikatny dreszczyk dawno zapomnianych emocji, wywołał nowy przypływ energii. Wiedziała, że może na sobie polegać. Tylko nie była pewna reakcji obu Mężczyzn, których na razie łączyła wyłącznie jej osoba. Szczęśliwie dla niej, miała dość jasny układ z Olafem. Partnerski na tyle, na ile to możliwe między kobietą, a mężczyzną. Dwoma różniącymi się znacznie, bytami o różnej mocy. Nie wszyscy to rozumieli, ale postanowili się tym nie przejmować. Starali się żyć według własnych, wspólnie wytyczonych zasad, reguł. Dopóki oboje dobrze się w takich realiach czuli, dopóty nie trzeba było nic z tym robić. Nie zamierzała przecież, jakoś znacząco burzyć sprawdzającego się obecnie układu sił. Odpowiadał jej.
- Nad czym tak dumasz, Fretko? - głos Olafa wyrwał ją z zadumy. A może jednak zapach kawy. Obiecała wewnętrznemu "Dziecku = ja", że zrobi sobie prezent ... coś w stylu mikołajkowego podarunku "dla Siebie od Siebie". Zapragnęła zamówić jakiś produkt lub może zestaw od ... "Kawosza-Mata-Smakosza"
Teraz wokół niej zatańczył aromat marcepana, czy może pistacji ...
- Mmhhmmm - zamruczała w odpowiedzi, pewnie wyciągając dłoń po swój ulubiony kubek. Olaf był wspaniałym Partnerem Życiowym. To oznaczało w jej odczuciu, że potrafił niekiedy "stanąć na wyżynach" i trochę ją po-rozpieszczać. Choćby w taki właśnie sposób. Niby mały gest - zaparzenie kawy, wybranie tego konkretnego kubka, wypełnienie go ciepłym i cudownie pachnącym zapachem tajemniczej mieszanki. Być może recepturę znał tylko on, czyli wspomniany Kawosz-Mat-Smakosz, ale finał należał do "Faceta jej życia". Przynajmniej tego istnienia, w które wcieliła się dobrych kilka lat temu. Przyzwyczaiła się i chyba nabrała już dystansu do siebie ( dała sobie przestrzeń na pomyłki i wady ), jak i tych, z których zdaniem się liczyła. Wystarczało to jej. Nie chciała "być dla mas". Nie miała genu gwiazdy, która wciąż musi błyszczeć. Owszem, czasem zalśnić gdzieś - tak. Ale potem przelecieć z iskrami przez czerń nieba - najlepiej. Ceniła sobie jednak też prywatny czas. Taki tylko dla niej samej, gdy mogła pobyć ze swoimi myślami. W spokoju, może przy dźwiękach instrumentów, po-rozplątywać wątki jakiegoś motka, czy kłębka.
Olaf stworzył sobie podobny świat. Miał własne grono znajomych, męskich kumpli oraz ... wiedziała o tym dobrze - kilka Przyjaciółek, z którymi raz na jakiś czas pozwalał sobie na erotyczne igraszki. Mógł. Ona też mogła podobnie sobie poczynać i niekiedy korzystała z tego przywileju.
"Czy to jednak jest ten czas? Co będzie, jeśli nieoczekiwanie zatracę się? Gerarda przecież nie znam" - upiła łyk czarnego, aromatycznego napoju, uważając aby nie rozlać ani kropli. Szkoda by było.
- Dobra, no to opowiadaj, zamiast tak teatralnie wzdychać - mężczyzna nagle zawrócił z obranej uprzednio drogi, która miała go zaprowadzić do gabinetu. Usiadł delikatnie obok niej, odstawiając wcześniej swoją szklankę. On wolał takie naczynia. Miały w sobie coś, co go urzekało. Pozwalały delektować się z różnych perspektyw kolorami. Także tymi, nieznacznie - ze względu na lekką nieprzezroczystość szkła - stworzonymi przez siebie. Smukła szklanka z kształtnym uszkiem, dostojnie zasiadła na spodeczku, czekając na rozwój sytuacji. Powietrze lekko zadrgało emocjami.
- Nie wiem od czego zacząć, więc sobie tak .... - cichutko miało być - wzdycham, boooo ... - przeciągnęła sylabę, nie wiedząc, jak skończyć rozpoczęte zdanie. - Pamiętasz, jak opowiadałam ci o takim gościu z Hiszpanii? - odwróciła się do niego nieznacznie, trzymając w obu dłoniach kubek. Właśnie odebrałam wiadomość. Napisał mi, że zjawi się w naszym kraju i to na dodatek niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Głowię się właśnie nad rozwiązaniem kwestii, jak go ugościć. Może liczy na naszą opiekę, czy nawet jakiś nocleg. U nas odpada, bo ... to jednak nasza prywatna i intymna w sumie powierzchnia. Rozważałam, czy aby ... nie skrzyknąć przy okazji znajomych i nie udać się do tego naszego domku. Mógłbyś sprawdzić swoje muskuły, nad którymi tak ostatnio pracujesz ... ha, ha - roześmiała się zalotnie, przytulając do jego ramienia. Wyczuła znajomy zapach wody oraz - chyba płynu do płukania tkanin. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Czuła się przy nim pewnie, choć daleka była od "zawłaszczania jego męskiego ciała" dla siebie. Zresztą nie było raczej szans, że mogłaby cokolwiek w tej kwestii zmienić. On był jak Motyl, może ewentualnie zwiewna ważka, której delikatne skrzydełka wywołują prawie niezauważalne drgania. Był Łowczym. Kotem chadzającym własnymi ścieżkami, często bardzo odległymi od tych już wydeptanych cudzymi łapami, stopami, butami. Nie mogłaby go przy sobie utrzymać. Daleki był charakterem od wiernego psa, który potulnie znosi smycz lub łańcuch. Był dla niej Odkryciem, które - jak jakiś mały skarb niemal - przechowywała w swoim sercu.
- Rozumiem, że mnie podpuszczasz. Prowokujesz. Jestem prawie pewien, że robisz to świadomie. Czyżby to twój sposób odreagowania mojej znajomości z ...
- Proszę cię bardzo, nie kończ już zdania. Nadążam jeszcze, choć bywa, że z trudem. Może by tak przejść na jakąś dietę? - popatrzyła na niego, a on w tej samej chwili złapał w obiektywie jej spojrzenie zza szybki okularów. Zabawny był efekt tej fotograficznej zabawy.
- Koniec świata! Czyżbyś była zazdrosna? - roześmiał się wesoło, przytulając ją ostrożnie do siebie. Miała przecież wciąż w ręku kubek, przynajmniej do połowy pełny. On lubił swoje ciuchy i nie zamierzał ryzykować. Nie wiadomo było przecież, jak odbierze jego słowa. Któż by zresztą zrozumiał Kobietę. Owszem, mile widziane były wszelkie próby - oznaczały dociekliwość i wytrwałość. Miał jednak coraz częściej poczucie, że były to działania, które w przypadku niektórych pań, były ... Hmm ... z góry skazane na porażkę. Nie potrafił zbyt długo przebywać w ich towarzystwie. Z nią było inaczej. Jakby odnaleźli się w tej galaktyce, poznawszy wcześniej inne jej krainy. Byli inni od tych, którzy codziennie wypełniali ich przestrzeń.
- Nie jestem wcale zazdrosna! Wybij to sobie z głowy! - ofukała go tak szybko, jak dotarł do niej sens wypowiedzianych słów. Wyglądała teraz, jak rozzłoszczona dzika kotka. Dobrze, że na krótko obcinała paznokcie i nie groziło mu raczej z jej strony nic w stylu zadrapań.
- Dobrze, dobrze ... - uniósł w obronnym geście ramiona. Jedno z nich ponownie opadło miękko na jej - bark. Dłoń poszukała znajomego zarysu karku, odnajdując drogę niemal na pamięć w gęstwinie jej rudych, gęstych włosów. A może kasztanowych. - Gerard. Ciekawe imię. Na pewno hiszpańskie? - nagle wykazał większe zainteresowanie. - Kiedy przyjeżdża?
- W czwartek wieczorem ląduje podobno na lotnisku. Wiesz, tym najbliższym nas. Ja go nie odbiorę i nie wiem co robić ... - popatrzyła na niego wzrokiem zalęknionego spaniela, który całkowicie oddaje się pod czyjąś komendę.
- Wiesz, że cię nie zostawię z tematem samej. Nawet jeśli zamierzasz lekko nabroić. Zamierzasz, tak? - przytrzymał swoją dłonią jakiś niesforny wiewiórczy lok, który zwisał prowokacyjnie przy jej uchu. Może więc zrelaksujesz się już i przestaniesz się zamartwiać. "Co ma wisieć nie utonie, a co ma być, to będzie" - zakończył swój wywód, całkiem z siebie zadowolony. Wybrnął. Nieźle sobie poradził. Sięgnął szybko po szklankę i upił kilka porządnych łyków, stygnącej powoli herbaty owocowej.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i dokończyła swój napój.
- W takim razie ja idę do łazienki. Dzięki, kochany. - uniosła się z mebla i pomknęła z gracją do sąsiadującego pomieszczenia, zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować. Upił kolejne łyki. Po chwili i on zmienił położenie. Przekroczył próg łazienki najciszej, jak potrafił. Dojrzał już jednak tylko, znikającą za zasłonką różową stopę w rozmiarze 39-40 i może coś lekko powyżej. Odgrodziła go od niej tafla plastiku. Niby cienka, a jednak była jakąś granicą. Postanowił poczekać. Przysiadł na klapie sedesu, który okrywało coś w stylu bordowego, futerka. Miękko się na nim siedziało. W jego serce wlała się kolejna fala nadziei. Odgłosy dochodzące zza sztucznego materiału wskazywały, że prysznic był dla niej ogromną przyjemnością. Jakieś pojedyncze kropelki, niczym iskry z ognia, czy też odpryski, osiadały na jego twarzy i włosach. Poruszył lekko głową, co powołało do życia, dawno nie używaną fantazję. Wyobraźnia i znajomość anatomii jej ciała, pozwalała na wyczarowywanie kolejnych obrazów. Każdy przyspieszał bieg jego serca. Krew również żwawiej krążyła, gdy wyłapał cichutkie dźwięki pomruków. Świetnie potrafił odczytać ich znaczenie. Poczuł, że paruje wraz z lustrem, które okryło się wilgotnym matem. Rozpiął koszulę i pozbył się jej całkiem sprawnie. Popatrzył przelotnie na swoje jeansy, potem zjechał wzrokiem do stóp. Gwałtownym ruchem ściągnął skarpetki. Domyślał się, że tak jest, ale dla pewności zerknął jeszcze przelotnie na zegarek. Liczył, że wkrótce nastąpi koniec. Będący jednocześnie początkiem. Czegoś innego, niż wieczorna toaleta. Odpiął szybko pasek i wydobył metalowy drucik z jednej z dziurek na skórze. Klamra zadźwięczała cichutko - jakby w podziękowaniu. Dopasowany materiał, który obiecywał kształtne - w końcu chodził na tę siłownię i dobrze się odżywiał - męskie pośladki, powoli odkrywał tajemnice jego sylwetki. Przeszedł go dreszcz na myśl, jak będzie zaskoczona jego widokiem. Garderoby bowiem ubywało w całkiem niezłym tempie. Ona od dawna takowej na sobie nie miała. Wyobraził ją sobie, jak odsuwa raptownie zasłonkę. Zaróżowione od pocałunków gorącej wody ciało, pokrywałyby kropelki. Chętnie przejechałby językiem po jej skórze. Poczuł suchość w ustach. Zachciało mu się pić. Nie mógł jednak teraz się wymknąć. Całe SHOW trafiłby szlag. A on jej właśnie dziś zapragnął. Nie tamtej, o której niby to mimochodem wspomniała. Liczyła się tak naprawdę teraz ona. Znał ją tak dobrze. Ciało, niczym na jakieś hasło naprężyło się. Dźwięk spadających ze słuchawki drobinek cieczy umilkł. Czekał. Na sobie miał tylko ... w zasadzie nie miał już nic. Plastik zaszeleścił. Czas się zatrzymał ...
* * * * * * * * *
Administratorka=Autorka tejże przestrzeni zachęca do kontynuowania przygody z lekturą. Co zdarzyło się dalej? Może to:
OdpowiedzUsuńhttps://kreatoraslowkraina.blogspot.com/2020/12/podejme-ten-zwierzecy-watek-i.html