środa, 30 grudnia 2020

... jestem tuż za Tobą ...

Nie mam chyba dziś Odwagi w sobie, aby dokładnie wszystko tłumaczyć. Rzucę więc - iście po królewsku { taki gest } => garść wskazówek ... może kluczy ... a może "dekoderów" ... ha-ha .. Niechaj Każdy ma szasnę dokonać własnego wyboru: wchodzi do mojej przestrzeni i GRA, czy ... jednak zachowuje "chłodne spojrzenie" ... Szanuję! Poniższy tekst jest zaledwie ... ha-ha ... spontanicznym fragmentem czegoś, o czym po cichu marzę ... o czym opowiadam najczęściej swojej ... O-M-G !!! ... poduszce ... szepczę jej swoje tajemnice ... wiem, że zachowa je dla siebie. Niektóre wymagają wszak -  zastanowienia ...

💙💙  💥 💙💙 💥 💙💙💥 💙💙

Nie mógł na to spokojnie patrzeć. Nie potrafił zbyt długo. Wiedział, co się stanie. Już wkrótce! Ogarnie go ten ... "Żar!", którego nie chciał ograniczać ... Na razie jednak ... zaciskał swoje kształtne – niczym u pianisty, dłonie. Pięknie by wyglądały na tle dystyngowanej Ciemności, połączonej z Anielską barwą klawiszy. Cóż! Mógł tylko skrycie marzyć ... o fortepianie, tak mu bliskim swoją dostojnością i szykiem, biało-czarnych klawiszy. Niestety. Ta cudowna wizja pozostawała poza jego zasięgiem. Przypadła mu harfa. Ha, ha! Niemal „śmiech przez łzy” … który Facet chciałby grać na takim instrumencie?! Wzdrygnął się lekko ... nadpłynęły wspomnienia o godzinach ćwiczeń. 

Może szkoda, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie ta – wyśmiewana, czy wyszydzana harfa sprawi, że jego palce nabiorą wyjątkowej sprężystości. Może nadejdzie czas, że sobie to uświadomi. Kiedy? Czas pokaże … {dopisek od Autorki}

„Nie wytrzymam. Trudno, znowu lekko nagnę „ZASADY” tej misji. Może jednak później … uda mi się zadbać odpowiednio o swoją garderobę. – pomyślał, ponownie zaciskając swoje ręce. Miał na tym punkcie tzw. „fioła”. Niestety był chyba zbyt wrażliwy. A może właśnie, zbyt wcześnie go wysłano. Był ... wtedy takim: "nieopierzonym kadetem", z głową pełną idealistycznych myśli i wiary we własną "Sprawczość". Zagubił gdzieś ją. Może należało wreszcie zacerować tę ... nieszczęsną dziurę w kieszeni swojego ulubionego płaszcza? Uwielbiał czuć go na sobie. "Jak spod igły" - powiedziałby ktoś może, patrząc na jego sylwetkę. "Jakiego wybielacza używasz?" - spytałaby { być może } jakaś pragmatyczna Pani Gospodyni. Do tej pory = a mianowicie: do jakiejś dekady wstecz, nie zastanawiał się nad takimi kwestiami. Nie zwracał na nie uwagi. Coraz częściej jednak zaczął dostrzegać, że jego ukochana biel odzienia, przyjemnego, bo lekkiego niczym puch, nabiera szarości. "Może to kwestia użytkowania ... ale tak lubię go zakładać ..." - myślał niejednokrotnie, krocząc uliczkami znajomego miasteczka. Oczywiście ramię w ramię z tą, której przysięgał lojalną "służbę". Och! Gdyby tylko wiedział, na co się ... porwał. Ha! Ha! ... i z czym? Nie miał nic poza ... Wyobraźnią i Empatią. "A może to jednak całkiem dobry ... Początek? Niezbyt ciężki plecak, a jednak dająca poczucie bezpieczeństwa czy też otuchy zawartość ...  " - mruczał cichutko, jakby ćwiczył zaklęcia. Musiał je wypowiedzieć na głos. Nie tylko w myślach.

Przeszedł go nagle, jakiś delikatny dreszcz. Coś, jak eteryczna mżawka, która budzi nieśmiałym gestem z drzemki. On był Śpiochem. Nawet jeśli obudził się wcześniej, niż zamierzał, to ... potrafił zwyczajnie i z ogromną przyjemnością spędzać kolejne minuty i godziny pod rozgrzaną jego snami ... kołdrą. Pościelą, która pachniała także i Nią. "Moja Natalie ... Sweet Natalie ... " - zanucił pod nosem. Nie było istotne, czy to jakiś idealnie wyartykułowany cytat, czy forma parafrazy albo jakaś mieszanka ... nie wiadomo w zasadzie czego. Potrząsnął głową, aby odzyskać ponownie jasność spojrzenia. Czuł, że powinien się maksymalnie skupić. Nastawić na obserwację. Naukę. Zrozumieć.

Teraz miał coraz częściej wrażenie, że dojrzewa wraz z nią. Jest niemal jej drugim ja, które się narodziło pewnej zimowej już nocy. Księżyc świecił wtedy niezwykle jasno. Byli tacy, co to doceniali i może nawet po swojemu świętowali. Innych nachodziły myśli, które niczym „trupy z szafy” pojawiały się po raz kolejny. Ciekawe ich reakcji. Pewne swojego zwycięstwa. Ta, która pielęgnowała rozwijające się w niej życie, była zbyt zaabsorbowana własnymi przeżyciami – poród wszak to nie przysłowiowa „bułka z masłem”, aby mieć świadomość Magii tej chwili. Dopiero później zrozumiała, jak ogromnie ważną rolę odegrała. Na przestrzeni całej historii. Tej właśnie, która pojawia się przed oczami w postaci liter. Nieistotne w jakim języku, choć … polski jest chyba najpiękniejszy … Matka brzmi przecież => Magicznie {dopisek od Autorki}. 

Uważał się, za Odpowiedzialnego. Dorosłego = Dojrzałego. Takiego, który ma odwagę i gotowość, aby wziąć "na klatę" ostateczny wynik z własnych działań. Niezależnie, jakie przyniosłyby efekt. Do tej pory radził sobie bardzo dobrze. Ufał wewnętrznemu głosowi. Instynktowi może. Słynnemu „Szóstemu zmysłowi” – lekko uśmiechnął się na gonitwę swoich myśli. Kolejny uśmiech pojawił się wtedy, gdy nagle – ot! Tak! uświadomił sobie, że taka cecha jest wspólna dla nich obojga. „Hummm ... Podobieństwa i Różnice … Ale! których jest więcej??” – zamruczał cicho pod nosem.  – „Niezależnie od bilansu … to nas też zbliża, moja droga … jesteśmy oboje bardzo Emocjonalni. Jesteś mi bardzo bliska i nie mogę być obojętny na to, co ciebie spotyka. Nie po to masz mnie, abyś pogrążyła się w otchłani. Zasługujesz na coś więcej. Ja to wiem. Naprawdę to czuję, więc … mam to w nosie! Działam!” – wysłał jej ostatni ze swoich pięknych, ciepłych uśmiechów i … potarł swoje delikatne palce, wyćwiczone na strunach. Nie, nie! Nic się takiego wzniosłego nie zdarzyło ... 

foto: P.-G.

(...) trzy kropki wymownie brzęczały. Jakby nauczyły się tej "sztuczki" od Echa, podczas tegorocznych wakacji. Cichutko coś jakby szeptały. Drgania powietrza wciąż były wyczuwalne. Nawet jeśli ... zamknęła plik tekstowy.

💚💚💚💚💚💚💚💚💚💚💚💚💚💚

Na tym w zasadzie polega Największa Magia. Nie „zaburza” tego, o co się ociera.
{dopisek od Autorki}.


poniedziałek, 28 grudnia 2020

... co pozostanie?

Często słyszymy coś w stylu: "Nie oglądaj się wstecz! Żyj chwilą tudzież teraźniejszością. Śmiało patrz w przyszłość!". Poniekąd sama jestem zwolenniczką takich wskazówek. Czasem jednak nachodzi mnie refleksja, że o tej Przeszłości nie mogę zapomnieć. To ona mnie ukształtowała. Myślę sobie też, że to nie są tylko moje doświadczenia, które zebrałam na przestrzeni swojego dotychczasowego życia. To też przeżycia moich rodziców, dziadków, pradziadków itd. Zdarzenia, w których - może mimowolnie, może świadomie - brali udział oraz działania, które z większą, bądź mniejszą ochotą podejmowali. Ich wybory. Ich decyzje. Zapewne nie byłabym dziś takim człowiekiem, jakim jestem, gdyby to właśnie nie moja rodzina, a także ludzie wśród których oni sami się obracali. 

Zaliczam się do pokolenia obecnych czterdziestolatków. Nigdy nie interesowałam się jakoś specjalnie sprawami zahaczającymi o sprawy polityki, czy sytuacji gospodarczej. Gdy dorosłam, zaczęłam się jednak trochę uważniej im przyglądać. Nie zawsze jestem na bieżąco, gdyż te kwestie jakoś mnie odstraszają. Być może dlatego, że wielu rzeczy w nich nie rozumiem. Hipokryzja ludzi będących u władzy mierzi mnie. Automatycznie od tego uciekam. Być może nie powinnam. Niewykluczone też, że popełniam błąd - należy się interesować sprawami własnego kraju. Prawdopodobnie trzeba w nich aktywnie uczestniczyć. Może jednak dobrze byłoby mieć najpierw pewną wiedzę o przeszłości, mieć na względzie zmiany ustrojowe, które zaprowadziły nas do momentu, w którym jesteśmy. Może to powinni sobie też uświadomić obecnie rządzący, aby uniknąć "pomyłek" swoich poprzedników.

Trochę chyba, jak przez mgłę pamiętam przełomowe momenty w Polsce. Oczywiście kojarzę ideę "Solidarności" i późniejsze transformacje. Byłam coraz starsza i pewnie bardziej świadoma. Tylko, że wtedy żyłam swoją wczesną młodością i skupiałam się na "przyziemnych" kwestiach. Relacjach z moimi rówieśnikami, zabawach, przyjemnościach itp. Myślę, że historia ma często to do siebie, że ewoluuje - przekazywana z ust do ust zmienia się. Nigdy już nie będzie miała formy pierwotnej. Może być ukazywana na różnorakie sposoby, w zależności jaką interpretację przedstawi opowiadający ją. Warto niekiedy dotrzeć do źródeł, zagłębić się w stare zapiski i wyciągnąć własne wnioski. 

Wspominam o tym, ponieważ jestem świeżo po lekturze pierwszej książki mojego Znajomego - Krzysztofa Sofulaka pt. "Ocalona". 


Czytając historię głównych bohaterów, odświeżałam sobie tę, która właśnie dotyczy mojego kraju. Nadpłynęły stare obrazy widziane w telewizji, treść dawnych rozmów prowadzonych w domach, w których przebywałam. Mieszanka ta wprowadziła mnie w nastrój do przemyśleń. Zatrzymała na jakiś czas. Zasmuciła jakoś chyba też. Najbardziej chyba myśl, że nasza pamięć bywa ulotna. Warto ją zachować - choćby na kartach książki. Może są bardziej trwałe niż dawne czasopisma i gazety. 

Jeśli Ktoś byłby ciekawy, dlaczego sięgnęłam po tę publikację, to mogę otwarcie napisać: Lektura "Kotki w KORPO" - drugiej pozycji napisanej przez Krzysztofa mnie zachęciła Jak również rozmowy z Tymże. 

Na pewno nie jest to książka historyczna, choć wplecione w całą opowieść fragmenty drukowanych treści ze znanych tytułów warszawskich gazet, mogłyby nadać jej jakiś taki rys. To próba zachowania dawnych czasów, które dla pokolenia moich rodziców i dziadków były teraźniejszością, dla mojego są jeszcze w jakimś stopniu też bliskie, a już dla młodszych zupełnie obce. Myślę, że każdy może w niej znaleźć coś dla siebie i warto ją przeczytać. Czytelnik znajdzie tam też wątki romantyczne - ach! ta słynna atmosfera Paryża ... Autor - miłośnik pszczół, znowu zawarł trochę ciekawych informacji na ich temat. Może faktycznie powinniśmy częściej brać przykład z tych nie tylko bardzo pożytecznych, ale również mądrych owadów. W różnych obszarach naszego życia.

Książkę można znaleźć w internecie zarówno w formie papierowej wersji, jak i tej elektronicznej. Dla przypomnienia najważniejsze informacje:

Autor: Krzysztof Sofulak
Tytuł: "OCALONA"


piątek, 25 grudnia 2020

... dla Dzieci?

Kilka dni temu, w swojej ulubionej "galaktyce Li." udostępniłam jeden z dawnych rysunków mojego Starszego Syna. Wiele z nich udało mi się zachować, z czego ogromnie się cieszę. Przywołują dobre wspomnienia. Może nawet lekko prowokują, aby ... wrócić do zapomnianych pomysłów. Jednym z nich było, aby do prac mojego Dziecka napisać jakieś bajki lub opowieści. Zabawne, że właśnie dziś! - chyba mi się udało zrealizować to swoje małe marzenie. Co z tego wyszło? Zerknijcie sami 😁

💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙💙

Nie wiedział, co właściwie go obudziło. Coś jednak dźwięczało mu jakoś niezbyt przyjemnie w uszach. Zacisnął powieki, próbując zatrzymać obrazy, które jeszcze chwilę wcześniej były tak bardzo prawdziwe. Były przyjemne i nie chciał ich tracić. Niestety - niczym motyle - wystraszone gdzieś już pofrunęły. Szanse, aby do niego wróciły, były bardzo małe. Otworzył ostrożnie jedno oko, próbując odczytać godzinę na stojącym niedaleko budziku. Chciał wiedzieć, czy warto już wstawać, czy jednak lepiej nadal leżeć pod ciepłą kołdrą. Widok jednak był lekko zamazany. Niechętnie podniósł powiekę drugiego, ale to wcale nie przyniosło spodziewanego efektu. Tarcza zegara wciąż ukrywała w sobie zagadkę. Wcześniejsze poczucie niezadowolenia z wibracji w uszach zamieniło się teraz w irytację. Zezłoszczony lekko obrócił się na bok i sięgnął w stronę pobliskiej szafki nocnej. Po chwili już trzymał w ręku okulary. Wylądowały mu na nosie i pomogły odgadnąć tajemnicę budzika. Wskazówki - niczym wąsy, smutnie mu zwisały, pokazując godzinę 7.25. Westchnął. Mógłby pospać sobie dłużej. Była przecież sobota i nigdzie mu się nie spieszyło. Co go więc obudziło? Odsunął od oczu szkiełka i podrapał się po nosie. Tak, już wiedział. Smaczny sen, w którym chciał trwać jak najdłużej, przerwała ... cisza. Może nie do końca nią była, ponieważ za oknem słychać było delikatny szum cywilizacji, a także przyrody. Ta jednak, o której myślał była inna. Była pustką, samotnością. Zacisnął znowu powieki, jakby to mogło sprawić, że coś się zmieni. Policzył powoli do dziesięciu, wypowiadając słowa swojego życzenia. Wiedział, że to trochę dziwne, aby ktoś taki jak on, zachowywał się tak dziecinnie. Tylko w bajkach było możliwe, aby za sprawą czarów, można było w jednej chwili zmienić swoje życie. Nie posiadał ani złotej rybki, ani nie miał Chrzestnej, która byłaby wróżką. Nie miał w swoim otoczeniu nikogo, kto potrafiłby dokonać takiej magicznej sztuczki - odmienić jego samotny los. Oczywiście, miał grupkę Przyjaciół, z którymi lubił spędzać czas. Całkiem dobrze bawili się w swoim towarzystwie. Często rozmawiali o przeczytanych książkach, obejrzanych filmach lub sztukach teatralnych. Gawędzili przy kominku o podróżach, które będą ich udziałem. Czasem spotykali się, aby urządzać wspólne gotowanie. Śmiechu było wtedy co niemiara, natomiast kuchnia wyglądała potem tak, jakby przeszło przez nią tornado. Pasemka rozsypanej mąki, lepkie plamy po sosach, malutkie kałuże rozlanej wody. 

Na myśl o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu. Nie miał wyjścia. Musiał wstać. Nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby zrobić dla niego śniadanie i podać je do łóżka. Skrzywił się na tę myśl i przygryzł wąsy, sterczące mu teraz jak antenki w różne strony. Niezadowolenie w nim rosło. Na dodatek za oknem znowu nie było słońca, tylko chmury przesuwały się po niebie, popychane lekko przez wiatr. 

"Czyżby znowu dziś miało padać? O, nie ... Nie! tylko nie to. Ciekawe, kto zagarnął dla siebie tę cudownie ciepłą gwiazdę. Już ja bym go odpowiednio potraktował ..." - prawie zawarczał, opuszczając łóżko. Poczłapał w stronę kuchni. W przelocie złapał swoje odbicie w lustrze. Przystanął i spojrzał uważniej. Tafla nieubłaganie pokazywała rzeczywistość. Niezadowoloną minę Pana Tygrysa.

autor: eF.Ce

"Może jak coś zjem, to poprawi mi się humor?" - pomyślał i leciutko się uśmiechnął. Po chwili już stał przed lodówką, sprawdzając jej zawartość. Nie do końca wiedział, na co właściwie ma ochotę. Nagle doznał olśnienia i to dodało mu jakiejś ... energii do działania. Szybko się zakrzątnął w kuchni i już po zaledwie może 10 minutach mógł usiąść do stołu. Widok, jaki miał przed sobą sprawił, że znowu zaburczało mu w brzuchu. 


Raźno zabrał się do konsumowania swojego śniadania. Wkrótce oba talerze świeciły pustką. Odniósł naczynia do kuchni i wrócił do pokoju. Spojrzał znowu przez okno w nadziei, że może jednak pomiędzy chmurami zrobiła się jakaś przerwa. Tak bardzo chciał, aby pokazało się przez tę szczelinę słońce. Niestety nic nie wskazywało na to, aby aura miała się zmienić w najbliższych godzinach. Nie podobało mu się to. Coś trzeba było z tym zrobić. Nie wiedział jednak, co mogłoby sprawić, aby nastąpiła oczekiwana przez niego zmiana w pogodzie. Zamyślił się, bawiąc delikatnie wąsami. Nagle, przyszła mu do głowy pewna myśl. Wydała się bardzo interesująca. Nie zwlekał. Podszedł do biurka i obudził uśpiony komputer. Po paru minutach już logował się na jednym z komunikatorów. Liczył, że on tam będzie. Na szczęście małe kółeczko świeciło żywą zielenią. Odetchnął z ulgą.

- Hej. Masz może kilka minut? - napisał szybko na klawiaturze i kliknął "wyślij". Czekał w napięciu, kiedy otrzyma znak, że on dojrzał jego wiadomość.

- Elo, elo ... średnio teraz - okienko ukazało kilka słów.

- A co niby takiego robisz? - zainteresował się.

- Chłopie, a co ja niby mogę robić? Oczywiście przygotowuję się do ... hahahaha ... kolejnej inwazji - tym razem wyrazów było więcej.

autor: eF.Ce

- Znowu? Na serio nie masz tego dość? - odpisał, lekko rozbawiony odpowiedzią.

- Ja? Nigdy! Hahaha ...

- No tak ... - Pan Tygrys pokiwał głową. - Dobra, Marcyś ... nie zabiorę ci w takim razie dużo czasu. Potrzebuję jednak, abyś coś dla mnie zrobił. Zajmie ci to pewnie kilka chwil. Z twoją technologią, to z pewnością możliwe.

- Czego ode mnie oczekujesz? Wiesz, miałem za chwilę odpalić lont - odczytał kolejną wiadomość.

- Sprawdź proszę, gdzie jest słońce. U mnie go nie widać, a warstwa chmur tak gruba, że obawiam się kolejnego deszczowego dnia. Mam dosyć takiej pogody. Napisz mi, gdzie mam go szukać.

- Dobra, moment. Spróbuję zerknąć, co i jak. Daj mi chwilę.

- Jasne. To czekam.

To były chyba dla Pana Tygrysa najdłuższe minuty tego dnia. Z niecierpliwością wpatrywał się w monitor. Czy Marcysiowi uda się uzyskać jakieś przydatne informacje? Miał nadzieję, że tak. Chwilę później okienko komunikatora znowu rozbłysło.

- Stary, mam kiepskie wieści. Chyba coś mi się zepsuło w mojej maszynerii. Może to efekt niedawnych eksperymentów. Nie naprawię tego tak szybko. Sorry, przyjacielu. Na serio mi przykro, że nie mogę ci teraz pomóc. 

- Hmmm ... a ja tak liczyłem na ciebie ... pfffff - Pan Tygrys cicho prychnął. - Trudno. Będę musiał jakoś inaczej sobie poradzić.

- Sugeruję iść na spacer i rozejrzeć się. Może tylko nad twoim domem są te gęste chmury. Inna aparatura podpowiada mi, że macie tam na ziemi teraz dość silny wiatr. Może on jednak przegoni te deszczowe, szare puchatości. Trzymaj się ciepło. Daj potem znać, czy ci się udało odnaleźć to twoje słońce. Ja kończę. Misja czeka ... hahaha - odpisał jeszcze Marcyś, po czym zielone kółeczko straciło swoją intensywność barwy.

- No tak. Cały on - mruknął pod nosem Pan Tygrys. - Może to jednak całkiem niezła myśl, aby wyjść z domu. Co będę tak sam siedział?

Pytanie jakoś zmobilizowało go do działania. Znowu poczuł energię w ciele. Ubrał się szybko, a potem jeszcze włożył do kieszeni paczkę chusteczek, małe opakowanie swoich ulubionych ciastek i komórkę. Był gotowy do wyjścia. Zamknął kluczem drzwi i schował go w zakamarki ciepłej kurtki. Miała wiele przydatnych przegródek, w których można było ukryć potrzebne w podróży drobiazgi. Wkrótce na chodniku zabrzmiał cichy odgłos jego kroków. Wędrował uliczkami rodzinnego miasteczka, co jakiś czas witając się z okolicznymi mieszkańcami. Każdy gdzieś się spieszył, więc poza zdawkowym "dzień dobry" rzuconym w biegu, nie padało więcej słów. Pan Tygrys trochę tego żałował. Miał nadzieję, że jakaś miła pogawędka poprawi mu trochę nastrój. Może nawet uzyska od kogoś wskazówkę, co ma robić. Chwilę później skręcił w prawo za jednym z domów i skierował swoje kroki do parku. Bliskość drzew działała na niego kojąco. Nagle ujrzał w oddali znajome postacie. Przyspieszył kroku.

- Cześć, miło was widzieć - przywitał się, podchodząc do jednej z ławek, przy której stali jego kumple.

- Kogo my tu mamy! Co tam słychać Panie Tygrysie? - usłyszał od jednego z nich standardowe pytanie.

- Słońca szukać zachciało mi się - odparł, delikatnie się uśmiechając. - Może wy wiecie, gdzie ono jest?

autor: eF.Ce

- Eeee ... sorry, ale ja nie mam pojęcia - mina małego Bubu potwierdzała jego słowa. - Yogi, może ty wiesz? Jesteś wyższy i masz chyba lepszy ogląd sytuacji - misio spojrzał z uwagą na swojego starszego kuzyna.

- Ale, że niby skąd ja mam wiedzieć? - Yogi aż łapy podniósł w obronnym geście. - Nie jestem jakimś meteorologiem, aby posiadać taką wiedzę. Ale to prawda, dobrze by było znowu je ujrzeć. Te, szkapa ... haha ... może ty masz jakieś informacje na ten temat?

- Tylko, nie szkapa - skrzywił się zapytany. - Jak będziesz się przezywał, to przestanę się z tobą kolegować. Niestety - zwrócił się teraz do Pana Tygrysa - nie wiem, gdzie jest słońce. Te chmury wszystko zasłaniają. Płyną tak po niebie i końca ich nie widać. Kurczę, mam nadzieję, że chociaż nie będzie padać. 

- Cóż, warto było jednak zapytać. Trudno. Idę w takim razie dalej. Może uda mi się je odnaleźć. Albo kogoś, kto wie, gdzie go szukać. Do zobaczenia!

- Trzymaj się. Mam nadzieję, że dasz radę poradzić sobie z tym zadaniem. Dobrze byłoby znowu je mieć nad głową - Bubu pomachał na pożegnanie Panu Tygrysowi, łapką.

Ten odszedł powolnym krokiem w głąb parku, zostawiając za sobą sylwetki znajomych. Kroczył niespiesznie przed siebie, a różne myśli kłębiły mu się w głowie. Tak się na nich skupił, że nie zauważył, jak dotarł na skraj małego lasku. Wzdłuż jego granicy wiodła wąska dróżka. Postanowił nią pójść, słuchając szumu wysokich drzew.

- Co jest, Doktorku? Jakiś taki markotny dzisiaj jesteś - usłyszał nieoczekiwanie zza jednej z sosen. Po chwili wyłonił się w całej okazałości kolejny jego kumpel.

autor: eF.Ce

- O! Hej, Bugs. Sorry, zamyśliłem się ... Szukam słońca. Może ty wiesz, gdzie ono się chowa? - Pan Tygrys z uwagą spojrzał na stojącą przed nim postać.

- Niestety chyba nie pomogę. Mogę cię jednak poczęstować marchewką. Chcesz?

- Ha-ha ... bardzo śmieszne. Czy ty widziałeś kiedyś tygrysa wcinającego marchewkę? No, proszę ... - Pan Tygrys spojrzał lekko rozbawiony, po czym pokręcił głową.

- Cóż ... zawsze możesz zacząć. Warzywa są zdrowe. Ale spoko. Nawet lepiej. Ha-ha. Będzie więcej dla mnie - roześmiał się Bugs i po chwili już było słychać odgłos chrupania. 

- Masz rację. Mogę, a marchewki są zdrowe. Nie mam jednak na nie ochoty teraz. Muszę odnaleźć słońce - odrzekł Pan Tygrys, po czym się pożegnał i ruszył dróżką dalej. 

- Powodzenia! - usłyszał jeszcze za swoimi plecami.

"Przyda się. Trochę szczęścia by mi się przydało" - pomyślał, nagle lekko zasmucony. Tak bardzo tęsknił. Poczuł się nagle strasznie osamotniony. Wąsy smętnie mu zwisały, a krok stracił swoją sprężystość. Nagle do jego uszu dobiegł jakiś dźwięk. Zatrzymał się i wytężył słuch. Odgłos go w jakiś magiczny sposób przyzywał. Coś obiecywał. Co? Tego jeszcze nie wiedział. Poczuł jednak w sercu nową nadzieję. Odzyskał trochę energii i chęci do działania. Wydłużył krok, chcąc jak najszybciej dotrzeć tam, skąd dochodził ten czarodziejski szept. Z każdą sekundą i pokonywanym metrem, ten głos przybierał na sile. Brzmiał coraz wyraźniej. Wkrótce Pan Tygrys dotarł do celu swojej wędrówki. Przed nim rozpościerał się iście cudowny widok. Bezkres ciemnej niebieskości, przetykanej delikatnymi szarościami i zieleniami oraz puszystą pianką bieli. Zapatrzył się. Otulił go znajomy szept morskich fal. Poczuł się znacznie lepiej. Wiatr psotnie krążył wokół niego, szumiąc w uszach. Nagle poczuł coś jeszcze. Ruch. Zapach. Dotyk. Odwrócił się szybko i szeroko, radośnie uśmiechnął.

- Jesteś! Wreszcie cię znalazłem, moje kochane słońce - rozpostarł szeroko ramiona. 

- Szukałeś mnie? Dlaczego w takim razie tyle trzeba było na ciebie czekać? Dobrze wiesz, że uwielbiam spędzać czas nad morzem. Trzeba było od razu przyjść tutaj ... mój, kochany - usłyszał jeszcze, po czym wpadł w objęcia swojej przyjaciółki. 

autor: eF.Ce





środa, 23 grudnia 2020

... a po zmroku ...

Co mi tam - jawnie to napiszę: z autentycznym podziwem oglądam wybrane zdjęcia, jednego z moich Przyjaciół. Zaskakują mnie, niekiedy takim … hmmm … „artystycznym pazurkiem”. Ja nie odkryłam w sobie takiego talentu, choć na serio! => staram się, aby moje zdjęcia … były przynajmniej ostre … hahaha.

Nie wiem, co mnie podkusiło wczoraj, aby przesłać Mu jedną ze zrobionych fotografii. Nie wyraził ani swojego zachwytu, ani dezaprobaty. W odpowiedzi natomiast otrzymałam … pewną „przeróbkę” mojego oryginału. Obraz był inny. Jakiś taki … bardziej chyba mroczny, a jednocześnie ... na swój sposób wciągający. 

Chyba właśnie już wtedy, przyszła mi ta myśl do głowy => aby stał się ilustracją do jakiejś historii, opowieści. A przynajmniej jakiegoś jej ... hahaha ... choćby fragmentu ?? Wszak po zmroku ...
... najchętniej się słucha takowych ... 😎


foto: P-G

                          🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅🔅 🔅 🔅 🔅 🔅 🔅


Tak bardzo potrzebowała tej … ‘Bliskości’. Tego zwykłego Ciepła – drugiego, ludzkiego ciała. To miasto wydawało się jednak, takie strasznie… oziębłe. Tłumy ludzi na ulicach, a jednak … to wwiercające się w uszy – jak silny wiatr nad morzem – uczucie, osamotnienia i może pustki. 

Nie chciała tu przyjeżdżać. Zmusiło ją jednak do tego … tzw. „życie”. Tak bardzo pragnęła studiować ten kierunek. Zagłębić się w tajniki. Odkrywać, poznawać, doświadczać tego, co poruszało struny jej wewnętrznego ‘ja’. Żadne chyba inne miasto w Polsce nie oferowało lepszych warunków. Nie do końca wierzyła, że … znajdzie się na liście przyjętych. Rywalizacja był dość ‘ostra’. Miejsc na roku było naprawdę niewiele. 

Najbliżsi nie rozumieli jej zainteresowań. Starali się jednak ją wspierać. Na tyle, ile potrafili. Wiadomość o przyjęciu na listę studentów tej szanowanej Uczelni, zelektryzowała jednak w jakimś stopniu całą najbliższą rodzinę. Może dlatego właśnie decyzja o wyborze nie była tak do końca jej. Tak, chciała tu zgłębiać wiedzę, ale … bała się, że stawia sobie nierealne cele. Mogła przyjąć propozycję z mniej znanej uczelni, a wciąż dającej dyplom – mile widziany przez pracodawców. Teraz już chyba sama nie była pewna, co ostatecznie zadecydowało, aby dokonać takiego właśnie wyboru. Wysoko plasowała się teza o ambicjach … gonił ją ‘doping’ rodziny, który wzbudzał u niej osobną chęć sprostania wyzwaniu. Myśl, że mogłaby się chcieć przeprowadzić z … Jego powodu … tkwiła milcząco, uwięziona w jej głowie. 

Nie miała odwagi tego głośno przyznać. Nawet ze sobą samą unikała wszelkich rozmów na ten temat. Czy mogła to logicznie wytłumaczyć? Raczej nie. Jak można bowiem wyjaśnić, że … przy nim ... nagle stawała się kimś innym, ale wciąż sobą. Oczarował ją - jej serce dostawało … hahaha … przysłowiowego „małpiego rozumu”. Nie potrafiła nad tym zapanować. Może nawet nie zależało jej na tym. On miał To! - w sobie - Coś, czego ona ... tak bardzo potrzebowała do życia. Energię. Radość. Fantazję.

… i te jego dłonie i usta … - lekki dreszcz przeszył jej ciało, na wspomnienie spędzonych z nim godzin. Lekko zawstydzona uciekła wzrokiem, chwytając w biegu … jakiś obraz. Chyba do niej pasował. Ona też miała - taką lekko „mroczną naturę” ...

Zawiadiacki uśmiech zatańczył na jej wargach. 

- AaaaUUUUUuuuuu – wydała z siebie niezbyt głośne brzmienia i … roześmiała się wesoło. Ważne było to, co teraz. A obecnie … czuła się bardzo szczęśliwa.

* * * 

To poczucie Szczęścia utrzymało się dłużej, niż sądziła. Poranek co prawda niespecjalnie zachęcał do tego, aby opuścić przyjazne objęcia pościeli - obie stworzyły wspólnie, cieplutkie "gniazdko". Zegar jednak uparcie przypominał, że to jeszcze nie dziś - może za dwa dni, dłużej poleży w łóżku. Może właśnie z nim, a nie ... mając za towarzyszki zaledwie poduszkę i kołdrę. Niechętnie wysunęła się z łóżka i niespiesznym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Myślami była oczywiście zupełnie gdzie indziej. Śniła na jawie - to wczorajsze spotkanie mieszało się z sennymi wizjami. Zapewne to właśnie sprawiło, że "zabalowała" pod prysznicem dużo dłużej, niż zwykle. Strużki ciepłej wody spływały po jej włosach, na których rozsiadła się piana szamponu. Biegły z dzikim uporem w dół, czasem może tylko, zmieniając kierunek i dostosowując się do wypukłości i zagłębień jej ciała. Lubiła to uczucie lekkich łaskotek. Potrzebowała też rozgrzać się, aby stawić czoło kolejnemu zapewne dniu osnutym mgłami i chmurami.

Wychodząc z łazienki spostrzegła, że ... niepotrzebnie zostawiła włączone światło. Skarciła się w duchu za takie nie-ekologiczne zachowanie. Nie było jej chyba przecież z pół godziny w pokoju. Doprowadzenie do ładu umytych włosów, które poskręcały się od wilgoci w sprężynki, trochę jednak trwało. Doliczając do tego czas spędzony na słuchaniu szeptów jednego z żywiołów - pod słuchawką prysznica ... tak, mogła spędzić na toalecie dużo więcej minut, niż sądziła. Wyciągnęła rękę, aby nacisnąć kontakt. Zatrzymała ją nagle, gdyż ... 


... już to wiedziała - to Słońce przekomarzało się z nią. Znowu. Teraz niby skryło się za chmurami, niczym kiedyś - dama za swym wachlarzem. Była jednak pewna, że sytuacja za chwilę się zmieni ... Oboje przecież, tak za sobą tęsknili ...


niedziela, 20 grudnia 2020

Warszawskie obrazy ...

Ostatnio, jeden z poznanych Przyjaciół spoza Warszawy zapytał, jak do mnie zwracano się, gdy byłam mała. Odpowiedziałam machinalnie trochę, że ... nie pamiętam. Bo! W tamtym momencie tak właśnie było. Dopiero po jakimś czasie napłynęły do mnie obrazy z dawnych lat. Wspomnienia, do których w zasadzie już nie wracam. Może tylko wtedy, gdy - całkowicie przypadkowo ... hahaha ... spotkam się z Ludźmi, którzy byli kiedyś częścią mojego świata. 

"Dawna ja ... dawna Warszawa" - jakoś mimowolnie nadpłynęły takie skojarzenia. Kocham swoje miasto, choć ... niekiedy mnie irytuje. Swoją za głośną Muzyką tworzoną przez miejską cywilizację. Tłumem, w którym czasem człowiek czuje się taki samotny. Osobiście rzadko mam poczucie osamotnienia. Towarzyszą mi zazwyczaj różne myśli, pomysły, analizy rozmów z Przyjaciółmi lub Znajomymi. Czasem noszę Ich w sercu i mam wrażenie, jakby stali obok mnie. Przyzwyczaiłam się chyba za bardzo do "pracy zdalnej". Aura za oknem - od chyba pięciu dni (najmarniej ... ech!) w stolicy słońca zupełnie nie widać, tylko osowiałe mgły rozsiadły się na budynkach i drzewach. Może tym ostatnim to tak bardzo nie przeszkadza. Lekko zaborcza Pani Jesień pozabierała im liście ... stoją teraz takie smutne i nagie przy ulicach lub parkach. Taka zatem mgła, to jak lekka i zwiewna sukienka, która okrywa ich ciemne ciało pnia oraz wyciągnięte w górę gałęzie, niczym ramiona, może dłonie. Zatem tak ... pogoda za oknem wcale nie nastraja mnie do tego, aby wyjść z domu. Jakby tego było mało, dzień się jakoś dziwnie skurczył i już od około 15.30 powoli zapada grudniowy mrok. Pani Zima zaraz zapuka do drzwi. Ciekawe, czy przyniesie ze sobą puchate i zimne drobinki wody. Czy będzie miała fantazję i wymaluje na szybach okien swoje autorskie obrazy ... Tęsknię trochę za tą porą z czasów dzieciństwa. Za Warszawą, w której tyle się zdarzyło. Miejscem, które ma swoją Muzykę - nawet jeśli właśnie czasem bywa zbyt męcząca. Miasto w okresie letnim rozbrzmiewa też zupełnie innymi dźwiękami. Trzeba je jednak odnaleźć. Wiedzieć, gdzie ich szukać. 

"Jak mają to zrobić Ci, którzy tu nie mieszkają?" - pomyślałam sobie w sobotni poranek. Taka refleksja jakoś mnie nagle poderwała na nogi. Miałam dzień wolny od pracy. Za oknem mimo szarości mgieł i chmur było ... widno. Wreszcie! 😁 Plan w mojej głowie dojrzewał wraz z upływem kolejnych godzin. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ... galaktyka LI. Znowu mnie w siebie wchłonęła ? 😎 Chwyciła mocno za rękę i pociągnęła w głębię swojej krainy. Skusiła ... Dobrym Towarzystwem oraz ciekawymi pogawędkami. Zanim się obejrzałam, zapadł mrok, a jeden z zegarów wskazywał dobitnie, że ... "pokpiłam sprawę". Może gdyby nie ta jego delikatna nuta "politowania", wzruszyłabym ramionami i bym ... odpuściła. Biała tarcza z uniesionymi brwiami wskazówek wciąż prowokowała. Nie zastanawiałam się długo. Czasem tak właśnie działam: "na Spontanie" ... to jak jazda z górki bez trzymanki ... tak, że aż zapiera dech ... a jednocześnie jest dokładnie tym, o czym wspomina czasem na LinkedIN'ie pewien zabawny w sumie 😁 { myślę o poczuciu humoru } Gość o imieniu MACIEJ

Tak: jako Dziecko to czułam ... żyłam właśnie w myśl tej zasady #ĆpajŻycie. Znowu zapragnęłam tak się właśnie poczuć. Szybkim ruchem zagarnęłam więc komórkę, bilet miesięczny (dobrze, że jeszcze jest ważny ... hahaha), rękawiczki (bo przecież ciągle mam zziębnięte ręce) i .. tak, oczywiście. Nieodłączny obecnie .. "modny gadżet", czyli = maseczkę.

Moją podróż postanowiłam zachować na zdjęciach. Może chciałam się znowu pobawić w ... Podróżnika? "Powsinoga" - tak czasem na mnie mówiono, gdy byłam mała. Przypomniałam to sobie. Coś mnie kusiło, aby nie siedzieć w miejscu. Choć podobno należałam do raczej tych "grzecznych dzieci" ... może dlatego, że zawsze miałam swoje światy. Te z czytanych książek. Te stworzone w wyobraźni ...

Te fotki w zasadzie będą ukazane przeze mnie w odpowiedniej kolejności (poza tym pierwszym, ale .. jakoś mi się tak spodobało, że postanowiłam uświetnić nim ten wpis. Nie wszystkie obrazy udało mi się zachować. Brak ostrości .. hahaha ... tak, to chyba moje ... "Waterloo" .. Cóż, może jeszcze się podszkolę. A może zwyczajnie zrzucę to na karb faktu, że nie założyłam jednak tych rękawiczek. Siedziały sobie bezpiecznie w mojej kieszeni. Czasem tylko poszturchiwane dłońmi, gdy chowałam telefon lub chusteczki. No, nie było może tak zimno, ale ... cóż! Może skupmy się jednak na opowieści.


Tak, jak wspomniałam ... moja podróż zaczęła się od innego obrazu. Jakiego? Hmm! Otóż i on! => jestem Wielbicielką II Linii ... 

Szczęśliwie dla mnie - co widać od razu - nie miałam zbyt długo czekać na swój pierwszy w zasadzie środek transportu. Wkrótce już siedziałam wygodnie w raczej pustym pociągu - te nowsze składy przypominają w zasadzie taką gąsienicę ... nie mają oddzielnych wagonów. Na zakrętach widać niemal przód - szczególnie teraz, gdy mieszkańcy ograniczają wyjście z domu. Wypełniała mnie tym razem jakaś dziwna Euforia ... jakbym znowu ruszała w jakąś podróż. Zastanawiałam się, czy przypadkiem się nie zgubię - jak zwykle zresztą. Przekonywałam jednak samą siebie, że to niemożliwe. To moje miasto i choć tak bardzo się zmieniło na przestrzeni mojego życia, to ... znajdę drogę do domu .. hahaha 

Pozbyłam się wątpliwości. Może to te kolory mnie pozytywnie nastroiły?


Bardzo rzadko zdarza mi się gościć na tej stacji. Mam zwykle przesiadkę na innej. Nie zmienia to jednak faktu, że lubię ten przystanek. Kojarzy mi się z Uniwerkiem Warszawskim, na którym chciałam kiedyś studiować. Schody ruchome poniosły mnie w górę, ku ulicy tętniącej życiem. Nawet wybrałam dobre wyjście. Wyszłam bowiem prawie na samo skrzyżowanie znanych ulic: Świętokrzyskiej, Nowego Światu i ... jeszcze chyba paru, bo ... tam zbiegają się faktycznie różne drogi. Ta druga może być Osobom spoza Wawy znana. Taki miejski 'deptak' ... ruch pojazdów ogranicza się w zasadzie do autobusów i taksówek. Pełno tu różnych knajpek, restauracji, sklepów itp. Ulica, która chyba o każdej porze dnia i nocy żyje!!! i to jak! "na Maxa". Słychać tu muzykę nie tylko pochodzącą od aut, gwaru ludzkich rozmów, ale też brzmią tam prawdziwe dźwięki.



Zatrzymałam się na przystanku i wyglądałam pasującego mi autobusu. Na szczęście prawie każdy mogłam wybrać. Wystarczyło, aby jechał prosto - żeby tylko nie skręcał za Nowym Światem w Aleje Jerozolimskie. Dokąd zmierzałam? Poczekajcie jeszcze chwilę. Wkrótce wiele się wyjaśni ...

Pojazd, w który wskoczyłam z energią - a może, by się lekko rozgrzać ... przyjechał po kilku minutach. Czekało mnie sporo przystanków, więc miałam czas, aby przywrócić swoim dłoniom odpowiednią temperaturę - szkoda byłoby przecież, upuścić z nich komórkę 😉 Nawet jeśli nie wytrzymuje za długo w moim towarzystwie .. hahaha.

Nie patrzyłam na godzinę - w końcu nigdzie mi się nie spieszyło - może podróż autobusem zajęła mi 10 minut. Cel wkrótce ukazał się moim oczom. Niedługo miałam przekroczyć bramę do innego świata. 


Pierwsza część drogi okazała się ... ughhh .. no, trochę jednak mroczna. Otoczyła mnie Ciemność. Rzadko ustawione lampy nie potrafiły przebić się przez nią. Droga prowadziła lekko w dół. Nogi więc niemal same mnie niosły. Może dobrze się złożyło, bo dzięki temu powoli wyłoniłam się z objęć czerni. Nie pytajcie mnie proszę, co to za budynek. Takich budowli jest tutaj bardzo wiele. Są pewną historią, atrakcją czasem.


Niedługo później zaczęłam słyszeć szept ludzkich kroków i dziecięce nawoływania. Coraz więcej świateł pojawiało się wokoło. Różnych, także tych specjalnie ustawionych na Święta.


Może innym razem wybiorę się tą drogą. Z pewnością miło się nią spaceruje - zarówno samemu, jak i w towarzystwie. Ja jednakowoż 😎 kierowałam się gdzie indziej. Z lekkim żalem pozostawiłam za sobą te świetliste postacie. Minęłam kolejną bramę ogrodzenia, na którym można ujrzeć stare zdjęcia.


Jeśli ktoś stanie w tym miejscu, co ja ... zorientuje się szybko, że znalazł się między dwoma światami. Oddziela je od siebie dość szeroka ulica, którą często podążają biegacze lub spacerowicze (mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję uczestniczyć ... podoba mi się ta Idea Dobroczynnego SPACERU - { sprawdź-cie } Przekroczyłam kolejną bramę i pomaszerowałam raźnym krokiem przed siebie. Poszukiwałam Muzy miasta i miałam nadzieję, że uchwycę jeszcze choć trochę z jej nut lub kolorów.


Zapytacie może: "Gdzie te kolory? Zdjęcia są okryte odcieniami szarości i czerni ..." - może tak jest. Nie wszędzie jednak.




Dotarłam do kolejnego skrzyżowania i ... wtedy zrozumiałam. Zgubiłam drogę. Znalazłam się zupełnie nie tam, gdzie chciałam. Byłam lekko zła na siebie. To nie tak miało się zakończyć. Zacisnęłam zmarznięte ręce w kieszeniach, zapominając zupełnie, że mogłabym skorzystać z pomocy rękawiczek. Potem wzięłam głęboki wdech i podjęłam decyzję. Zrobię przerwę. Mogę przecież znowu wrócić na ten swój "warszawski szlak" .. wybrać inne możliwości ... skorzystać ze wskazówek. Dodałam sobie tym otuchy i przyspieszyłam kroku. Niestety o tej porze i w tej lokalizacji nie ma dla mnie zbyt wiele dobrych opcji komunikacyjnych. Trzeba było kombinować 😎i liczyć się z przesiadkami. Najważniejsze było jednak to, aby nie stracić więcej ciepła. Domyślacie się pewnie, z jaką ulgą wsiadłam w pierwszy pojazd, który podjechał. Kierowca nieźle 'napalił' chyba, bo już po chwili miałam wrażenie, jakbym lekko odtajała. Rozejrzałam się po wnętrzu i ... no, uśmiechnęłam się szeroko ...


Spojrzałam przez szybę. Lekko rozmazane, a zarazem ... odbite obrazy zewnętrznego i wewnętrznego świata zazębiły się o siebie. Sięgnęłam znowu po telefon. To zdjęcie - w oryginale wyglądało ... "niemrawo". To tutaj jest efektem zabawy mojego Przyjaciela. Podoba mi się ta żywiołowość barw. 



Po chwili miałam się przekonać, że ... to ostatnie moje zdjęcie z tej sobotniej podróży. Komórka całkiem zdechła, a ja ... oczywiście znowu się trochę zgubiłam, potem jakoś odnalazłam i ostatecznie wylądowałam bezpiecznie w domu. Zachwycona swoją podróżą. Zakochana od nowa ... w moim mieście. O, tak! To nie będzie moje ostatnie słowo ... 😆

... a może TY, Drogi Czytelniku nabierzesz ochoty, aby pokazać mi swoje okolice? 
{ jak będą fajne = interesujące fotki, nawet jeśli niezbyt ostre, jak u mnie to - ooO ...  z przyjemnością wielką udostępnię tutaj trochę przestrzeni ... chyba spodobała mi się idea, którą można byłoby określić jako:

#wpisGOŚCINNY ??? - Dlaczego by nie ???
... zgłoszenia proszę  kierować za pomocą komentarza - forma kontaktu, miasto, motywacja 😉

wtorek, 15 grudnia 2020

... to, co teraz ???

Tak ...To się dzieje ... #TuiTeraz jest tak bardzo Prawdziwe ... otaczają mnie słowa, kołyszą dźwięki, obrazy "wywołują do odpowiedzi" Emocje ... myśli tańczą w takt tej dziwnej Muzyki, którą tworzą wszystkie razem. Serce przyspiesza, a moje palce - niczym na klawiszach Eleganckiego Fortepianu, który wciąż mi się śni - układają się na klawiaturze laptopa, by ... dotykać je z uczuciem, próbując odwzorować - jak przez kalkę - To! Co? Teraz ...

******************

... w Podziękowaniu za ...

...

noś mnie w sercu
zawsze blisko
niczym
jeden mały grosz
- podobno -
przynosi Szczęście ...

... nie sprawdziłam tego
choć dopatruję się znaków
- jak małe dziecko się śmieję -
wierząc, że Magia istnieje i jej
właśnie teraz i tutaj doświadczam

chcę słuchać słów
miękko opatulają
dźwięki
jak ciepły szalik
- robiony z Miłością -
na drutach przez Babcię

... jestem sopelkiem lodu
powoli topię się pod wzrokiem
zimowego, doświadczonego słońca
mruczę swoją mantrę: istnieje nie tylko
Magia ... Czego teraz i tutaj doświadczam?!


*****❤❤❤❤❤❤❤*****

Towarzyszyła mi taka oto MUZA  

niedziela, 13 grudnia 2020

"... a Karawana idzie dalej ..."

Patrzę w kalendarz. Czerwona ramka wskazuje datę: 13 grudnia {roku pańskiego 2020} - jak może kiedyś by napisano. Data, która wciąż uparcie tkwi w głowie wielu z nas. Może wynika to z własnych przeżyć, a może tylko wysłuchanej i zapamiętanej historii innych osób. Nie chciałabym jednak skupiać się teraz na dacie w kontekście przeszłych zdarzeń. Wolałabym nawiązać do czegoś innego. Wątku tego wcześniej wspomnianego { roku pańskiego ...}. Czasem bywam autentycznie urzeczona słowami, określeniami, powiedzeniami ... itd., których obecnie rzadko się używa. Niekiedy udaje mi się - jak Szyszkowi w Jego pierwszej publikacji pt. "Ocalona" - zachować pewne wspomnienia. Podobno w internecie nic nie ginie, więc ... po cichu liczę, że gdzieś w tej wirtualnej przestrzeni będzie można znaleźć ten wpis. Aczkolwiek i tak zazdroszczę swoim Znajomym, którzy - jak wspomniany SZYSZEK  - doczekali się publikacji papierowych, własnych tekstów. Cóż, moje Marzenia o swoich książkach, pachnących farbą drukarską są wciąż świeże dla mnie - pojawiają się w snach i czasem na jawie ... Te są akurat moje, prywatne, indywidualne i ... oczywiście związane ze słowami. A takowych nie brakuje również w autorskim materiale moich Muzycznych Przyjaciół znanych jako:  #SunsetBulvar. Oczywiście głównie za sprawą mojego Kolegi = Roberta Baranowskiego, który na facebook'u ma swoją poetycką PRZESTRZEŃ. Lubię tam zaglądać i cieszyć oczy "literami splecionymi w warkocze słów". Dlaczego o tym piszę? Może dlatego, że choć dzisiaj już niedziela, to mnie w głowie pojawiają się wciąż obrazy z piątkowej próby Zespołu, na którą jednak jakoś dotarłam ... ha, ha ... ale o tym potem 😎

Poniekąd - zważywszy, że minie niedługo (za jakiś tydzień, chyba ... ) rok naszej znajomości, a ten obfitował w różnorodne interakcje - dość mocno zbliżyliśmy się do siebie. Bywałam na Ich koncertach, odnawiając znajomość topologii własnego miasta. Nie zawsze było łatwo, bo niestety cierpię na jakiś "syndrom przestrzennego otumanienia". Zdarza mi się zgubić w rodzimej stolicy. Wstyd trochę ...

Dokładnie tak było w ten piątkowy, grudniowy wieczór. Zadowolona (chyba zdjęcie z "jak dojadę Warszawa" w telefonie dawało poczucie bezpieczeństwa) i lekko zaciekawiona, wysiadłam na obcej mi zupełnie stacji II linii warszawskiego metra - "Młynów". Szczęście sprzyjało ... udało mi się nawet wybrać odpowiednie wyjście, czyli po właściwej stronie numeracji. Zmotywowana, dziarsko zatem skierowałam się ku Al. Prymasa Tysiąclecia, aby znaleźć studio, w którym mieli mieć kolejną próbę moi Przyjaciele, tworzący jedną z moich Ulubionych 'Mieszanych Grup Muzycznych

I teraz taka nagła refleksja mnie dopada ..  "Może trzeba było zaufać podświadomości i od razu zadzwonić do  "M."?! - jak 'donoszą internety': relacja (moja) z Panem Zodiakalnym Rakiem dobrze wróży 😁

Byłam już pełna zwątpienia i chciałam wracać do domu, ale ... Mesjasz = niczym Rycerz na Białym Koniu z dawnych opowieści, jakoś mnie jednak odnalazł. Było mi strasznie głupio, ponieważ straciliśmy - no, przynajmniej ten 'akademicki kwadrans' z Ich próby. Potem się okazało, że ominęło nas coś więcej - możliwość posłuchania kompozycji i głosu pewnej Kobiety, która postanowiła zamieszkać w Polsce. Konkretnie w Warszawie. Powrócę jeszcze do tego wątku trochę później ... 

Zanim jednakże usiadłam - rozgrzana wciąż emocjami - na jednej z kanap ustawionych w "Studio nr 2", Lider 'Sunsetów' wręczył mi uroczyście Ich pierwszą płytkę, która zawierała trzy - można powiedzieć kluczowe - utwory Zespołu. Oczywiście nie odpuściłam - ale ze mnie Gadżeciara .. ha, ha - o czym łatwo się przekonać, spoglądając na poniższą fotkę. 

Okładka z imienną dedykacją od Trzech Kluczowych Muzyków 
tworzących skład Zespołu #SunsetBulvar

Przyznam, że jestem pełna Autentycznego Podziwu dla moich Przyjaciół. Ten krążek miał być ... przysłowiową "przepustką do kariery". Miał pokazać potencjał drzemiący w piątce Ludzi. Skład Muzyczny brzmiał jak 3+1, ale całkowity można było zapisać jako 4 +1, gdyż - jak może pamiętacie z tego, co napisałam wyżej - Autorem tekstów jest mój dobry Znajomy, Robert - Poetycka Dusza. 

Wszystko zatem szło w dobrym kierunku, choć oczywiście i tutaj namieszała sprawa z wirusem. Ustalone wcześniej terminy koncertów trzeba było odwołać i nie wiadomo było do końca, kiedy będzie można rozmawiać o kolejnych. Zakazano spotkań i nawet próby trzeba było zawiesić. Dla Ludzi, którzy żyją muzyką i tworzą ją wraz z innymi, taka alienacja to z pewnością dramat. Sama miałam trudność, aby usiedzieć w domu. Nadeszły jednak wakacje i atmosfera jakby się rozluźniła. Zespół oczywiście z werwą przystąpił do realizowania i szlifowania obecnego repertuaru, który docelowo miał stać się minimum Top-10 autorskiego materiału. I nagle! BUM! Okazało się, że dotychczasowa, niezwykle Energetyczna i Charyzmatyczna Wokalistka o cudnym, mocnym głosie ... wycofuje się z projektu. Przyczyny osobiste. Bywa. Mogę się tylko domyślać - ze słów, które usłyszałam od Chłopaków - jakie dopadły Ich emocje po tej wiadomości. Podobno mieli poważną chwilę zwątpienia w celowość kontynuowania dotychczasowych działań. Miała być płyta. Przedsmak (choćby zdjęcie wyżej) już był.

Szczęśliwie, Zespół to określona grupa ludzi. Każdy może być indywidualną jednostką i mieć swoją naturę. Własny sposób działania. Myślę, że nie na darmo wybrano Mister K. na Lidera tej Formacji. W iście ekspresowym tempie otrząsnął się z pierwszego zaskoczenia i zorganizował przesłuchania. Nie było łatwo. Kandydatki wyłonione spośród tych, które przesłały zgłoszenia, miały podobny poziom. Rozmowy wśród Chłopaków niekiedy bywały "burzliwe", ale cel był jasny: wszyscy mieli zaakceptować nową osobę. Kluczową w sumie, bo śpiewającą napisane przez Roberta teksty. 

Pamiętam całkiem dobrze jedną z rozmów z moim Kolegą = Poetą. Opowiadał mi wtedy - z nadzieją w oczach, że są blisko podjęcia ostatecznej decyzji. Nowa wokalistka miała wkrótce dołączyć do Chłopaków, którzy byli spragnieni wspólnego grania. Może nie do końca wszystko zrozumiałam z historii, jakie do mnie dotarły. Wiem jednak, że nagle - niczym Kometa z długim jasnym ogonem - pojawiła się Ona = LINA. A właściwie to Jej imię w pełnej krasie brzmi: Lionella 😍

Dziewczyna o jasnych włosach, z których można byłoby spokojnie zapleść warkocz. Kobieta młoda, kipiąca wręcz Energią i Miłością do muzyki. Taka, która ją czuje, żyje nią niemal i czerpie z tego autentyczną radość. Być może to właśnie zadecydowało o tym, że wszyscy byli zgodni: tylko Ta. 

foto by Alexander Danilevskiy - nowa wokalistka Sunset Bulvar = Lina

Niewykluczone, że zadziałały dobre fluidy. Lina nie tylko wniosła do Zespołu powiew świeżości, ale namówiła do współpracy swoją koleżankę Ksenię. Tak oto się przedstawia w duuużym skrócie historia moich Muzycznych Ziomków: mieli jedną Kobietę, a teraz mają dwie. Spryciarze, co?!  😁

foto by Alexander Danilevskiy - Sunset Bulvar w obecnym, wzmocnionym składzie

foto by Alexander Danilevskiy - Ksenia o niezwykle wrażliwej Duszy

Dla Zainteresowanych: 
w sprawie finansowego wsparcia Zespołu (rola Sponsora = Mecenasa) można kontaktować się za pośrednictwem fanpage'a (link aktywny w treści). 
Wszak nowe aranżacje wyjść z tej współpracy mogą ... 💖



wtorek, 8 grudnia 2020

"... to może zdarzyć się każdemu .. "

Mogę spokojnie napisać, że książki towarzyszyły mi od dziecka. Najpierw oczywiście te, czytane przez mamę. Miałam swojej ulubione. Podobno tak dobrze zapadały mi w pamięć, że nie dało się mnie "oszukać", skracając opowieść. Byłam nieugięta, więc każda taka próba podejmowana przez - zapewne zmęczoną całym dniem - Rodzicielkę, kończyła się moim głośnym protestem. Sztukę czytania opanowałam chyba dość sprawnie, jak na swój wiek. Książki przenosiły mnie do światów, które były inne, niż ten mój - niekiedy dość odległe lub w takie, które tak naprawdę nie istniały. Pokochałam nie tylko prozę. Wciąż są bliskie mojemu sercu utwory naszych rodzimych Poetów, jak choćby Jana Brzechwy, czy Juliana Tuwima. Nie wiem, może ta właśnie wczesna styczność także z wierszami sprawiła, że mam do nich jakiś sentyment i sama niekiedy idę w tym kierunku.

Nie wiem, jak ty, Drogi Czytelniku, ale ja obecnie wybieram najczęściej książki, które wprawiają mnie w dobry nastrój. Zabiorą - dzięki swojej treści - w inną rzeczywistość, zaciekawią losami bohaterów (niektórzy wydają się tacy bliscy), rozbawią, a może i zachęcą do zastanowienia się nad różnymi aspektami życia. Czasem zdarza się, że sięgam po publikacje Znajomych, aby przekonać się, jak piszą. Niekiedy mam potem chęć podzielenia się swoimi wrażeniami tutaj na blogu, tworząc coś w rodzaju recenzji. 

Ostatnio "wzięłam na warsztat" książkę Andrzeja {tak na marginesie: gdybym Kogoś zachęciła swoim tekstem do nabycia takiej publikacji, to myślę, że warto zerknąć na mój fanpage: Kreator Talentów - przygotowaliśmy wspólnie z Endrju fajny upominek }. 

Czasem dobrze wykazać się otwartością, czy też Ciekawością. Przy okazji rozmowy na temat wspomnianej lektury, poznałam bowiem innego Autora. Jeśli ktoś zagląda częściej tutaj, pewnie się już domyśla, o kim piszę. Tym, którzy nie mieli okazji, chętnie wyjaśnię. Myślę oczywiście o Szyszku, czyli Krzysztofie Sofulaku. Napisał dwie książki i jedną wraz z imienną dedykacją postanowił mi sprezentować. Właśnie tak trafiła do mnie "Kotka w KORPO".


Byłam zaintrygowana zawartością tej w sumie cienkiej książeczki, która - jak napisano we wstępie - jest "pewnego rodzaju zaproszeniem do podróży przez czyjś fragment życia". Faktycznie tak jest, choć rzeczywistość miesza się tam z fantazją. Główna bohaterka o imieniu Zosia ze swadą i humorem opowiada o swoich doświadczeniach zawodowych, relacjach z kolegami z pracy, ale nie tylko. Powoli wkraczamy w świat jednej z większych firm, które często określa się mianem: 'korporacja'. Zapewne dla części z nas może być on dobrze znany - któż się o niego nie otarł? Może sami pamiętamy obowiązujące tam zasady, zależności między współpracownikami i przełożonymi, codzienne zdarzenia wywołujące czasem irytację, a niekiedy też śmiech. 

Dla mnie ta podróż była dość niezwykła, gdyż Autor często sięga do pewnych zasobów edukacyjnych, dotyczących czy to funkcjonowania naszego ludzkiego mózgu, zdrowia czy praw rządzących w przyrodzie. Opowieść przeplatana jest wątkami o osobach rzeczywistych. Jedną z takich właśnie postaci jest pan Walenty Adamczyk z Matyldowa. Człowiek, który dożył 105 lat i być może był najstarszym pszczelarzem w regionie mazowieckim. Jednocześnie był Artystą, który malował, rzeźbił i pisał wiersze. Niektóre z tych utworów można poznać właśnie dzięki Szyszkowi, za co serdecznie Mu dziękuję.

Urzekł mnie w tej publikacji luźny styl opowieści, pewien dystans i humor. Znalazł się tam także wątek erotyczny .... Nasze życie przecież nie składa się tylko ze sfery zawodowej, choć stanowi ona jednak znaczną część naszego istnienia. Myślę sobie, że dobrym podsumowaniem tej noweli jest cytat, który umieszczono na początku: "Nie podążaj za tłumem, idź własną drogą"

Na pochwałę zasługuje też dobrze dobrana czcionka, po której żwawo przebiega nasz wzrok, wciągając nas szybko w opisywaną historię. Na koniec dodam jeszcze, że chętnie zabiorę się za drugą książkę Szyszka pt. "OCALONA" 

Dla Zainteresowanych, podaję jeszcze garść istotnych informacji:

Tytuł: "Kotka w KORPO"
Autor: Krzysztof Sofulak => Kontakt 

Publikację można znaleźć na stronie www.rozpisani.pl

Info z okładki książki "Kotka w KORPO"




niedziela, 6 grudnia 2020

Kolczaste róże ciotki Heleny

Zdarza mi się pisać utwory, które można określić mianem wierszy. Najczęściej wtedy, gdy niemal obezwładniają mnie jakieś emocje i mam potrzebę uzewnętrznienia ich w prostych słowach. Zatrzymują chwile. Niekiedy do nich wracam. Czasem nie chcę tego robić. Podróże w przeszłość bywają bolesne. Ja wolę patrzeć w przyszłość i żyć teraźniejszością. Tym niemniej czasem warto - jak ostatnio napisał    Tomek Miler - przekraczać swoje własne linie. Niektóre oznaczają zmierzenie się z pewnymi uczuciami. Może wystarczy je oswoić?

Napisałam niedawno, że rok 2020 przyniósł mi trochę prezentów. Podarował mi też jednak coś innego. Ból. Rozgoryczenie. Złość. Gniew. Przerażenie pomieszane z niedowierzaniem. Pożegnałam bowiem dwie Ważne dla mnie Osoby. O jednej wspominam TUTAJ.

Może to zbliżający się koniec roku wzbudza we mnie coś na kształt refleksji. Może jednak powód, dla którego umieszczam taki wpis jest inny. Wzruszenie? Zrozumienie? Chęć zachowania w pamięci osób, które stały się dla Kogoś Ważne? Decyzję pozostawiam Czytelnikowi.

💚💚💚💚💚💚💚

Wdycham znajomy zapach z dzieciństwa. Mam ich wiele, ale dziś wymienię jeden. Zapach róż. Wywołuje u mnie wspomnienia. „Po co ja wchodziłem wczoraj do kwiaciarni? Ach! Po kwiatek dla Basi” – uzmysławiam sobie po chwili. Cóż, gdy już przed oczy napływają przestrzenne obrazy z dawnych czasów ...

foto: Krzysztof Sofulak

Gdy jesteśmy dziećmi, nie jest dla nas istotne, czy w swoim otoczeniu mamy rówieśników tej samej, czy przeciwnej płci. Na ten aspekt zaczynamy zwracać uwagę dopiero później. Może dlatego mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że …. w dzieciństwie miałem przyjaciółkę od serca. Nazywała się bardzo ładnie: Elżunia Janicka. Mieszkała na innej ulicy niż ja. Nosiła ona miano na cześć majora kawalerii Wojska Polskiego, sportowca i ostatniego polskiego „zagończyka”, czyli  Hubala (Henryk Dobrzański). Nie miałem wtedy pojęcia, kim byli ci wspomniani ‘zagończycy’. Nie zaprzątałem sobie jednak tym głowy. Interesowało mnie wtedy coś zupełnie innego. Choćby to, że mogłem spędzać wolny czas z Elżunią. Spotykaliśmy się zawsze, bez względu na pogodę. Najczęściej na ulicy Chopina, gdzie było takie duże podwórko. Dokładniej mówiąc: na tyłach restauracji ciotki Heleny.

Było ono wyłożone płytkami betonowymi, na których ciotka pozwalała nam mazać kolorową kredą. Pamiętam, że wokół rosły klomby z dużymi różami pnącymi i herbacianymi.

Moja Przyjaciółka uczyła mnie grać w klasy, skakać na skakance i na gumkach. To był Jej warunek, abyśmy mogli potem grać w piłkę i urządzać wyścigi kolarskie z kapsli po piwie, na kolorowych torach kredowych. Czasem piłka wpadała  nam w róże. Odważnie szedłem po nią i wychodziłem zwykle cały podrapany. Pamiętam, że często dmuchała na moje krwawiące palce. Zawsze robiła to z uczuciem. Nie wiem, co sprawiło, że kiedyś uświadomiłem sobie ważną kwestię. Zakochałem się. Po raz chyba pierwszy. „Na zabój” lub też może … „tak, że hej.” Można byłoby powiedzieć, że byliśmy nierozłączni. Taka „wspólnota Dusz”.

Pewnego dnia - a konkretnie 26 października 1969 nie zastałem po lekcjach Eli na placyku naszych zabaw. Podobnie było kolejnego dnia. Następnego również. Czułem się mocno zaniepokojony tą niezrozumiałą dla mnie sytuacją. Odważyłem się wreszcie zapytać o to ciotkę, krzątającą się przy różach. Może dlatego, że dziwnie patrzyła na rozmyte po deszczu kredowe rysunki na płytkach. Odpowiedziała mi, głośno przy tym wzdychając: 

„Elżunia wyjechała na długo do swojej babci.”

Coś mi nie pasowało. Przecież wspomniała by mi o tym – byliśmy w końcu przyjaciółmi.

„Wyjechałaby bez pożegnania? A szkoła? A ja? A gra w chłopa?”

Nie wierzyłem, więc pytałem dalej. Chciałem uzyskać informację dokąd pojechała - do jakiego miasta ...? Miałem prawdziwy mętlik w głowie.

Może gdybym nie zadawał tylu pytań, nie dowiedziałbym się prawdy. W końcu usłyszałem słowa, które wydały mi się zupełnie niezrozumiałe. Ciotka twierdziła, że moja Przyjaciółka nigdy już nie wróci, bo zmarła tragicznie. Radziła mi, żebym zapytał rodziców, dlaczego nie powiedzieli mi o pogrzebie ...

Niewiele pamiętam z tamtych dni. Prawda była jednak taka, że musieli ... pojechać ze mną do psychiatry. Lekarz przepisał silne psychotropy i zbeształ moją matkę.

Życie toczyło się dalej. Chodziłem do szkoły, ale przestałem się uczyć. Mama Elżuni uczyła mnie geografii. Często płakała ukradkiem, kiedy zawieszała przypadkowo na mnie spojrzenie. Po miesiącu wyjechała do innego miasta. Przyszła nowa geografka. To nic nie zmieniło. Stałem się klasowym „zombi”. Nauczyciele patrzyli przez palce. Tak może było bardziej pedagogicznie? - żebym mógł skończyć podstawówkę.

Kiedy zacząłem chodzić do liceum, nowe otoczenie wciągnęło mnie w wir urwisowskiego środowiska. Pozwolili zapomnieć.

Tylko zapach róż i kolce przypominają mi moją pierwszą miłość.

Moja żona ma na imię Elżbieta. Czy to zbieg okoliczności, podświadomość, czy ... „rekompensata od losu”? Nie wiem ... Nadal jednak pamiętam o mojej Przyjaciółce z dziecięcych lat.

foto: Krzysztof Sofulak


💚 💚 💚 💚 💚 💚 💚 💚 💚

Autor tekstu: Krzysztof Sofulak
Redakcja: Paulina Czeredys

czwartek, 3 grudnia 2020

"Coraz więcej ludzi, a ..."

 "... coraz mniej człowieka" - tak napisał mi niedawno mój Znajomy z Galaktyki LI.in. Ta myśl mnie na jakiś czas zatrzymała, a teraz do niej powracam. Zapewne każdy może zinterpretować te słowa po swojemu - mamy do tego prawo. Dla mnie wydźwięk jest taki, że ... czasem tracimy swoje 'człowieczeństwo', czyli coś takiego, co ma odróżniać nas od innych stworzeń, żyjących na planecie Ziemia.

Czym dla mnie jest owo 'człowieczeństwo'? Myślę, że zawiera się w jednym z dwóch najważniejszych przykazań (przynajmniej tak mi zostało w głowie z pierwszych lekcji Religii). Pamiętacie jak brzmi? "Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego." { Ew. Mateusza }

Nie mogę określić się, jako osoba mocno wierząca. Z pewnością nie ma we mnie już uczuć, jakie towarzyszyły mi wtedy, gdy byłam dzieckiem. Niewykluczone, że dojrzałam lub może "przejrzałam na oczy". Ludzie, którzy kiedyś byli dla mnie wzorem, wypadli z tej roli. Nie wszyscy na szczęście, ale nie podoba mi się - "tak zwyczajnie po ludzku", że nagle zaczynam coraz częściej cytować słowa z wiersza Cypriana Norwida "Fortepian Chopina", czyli: "(...) ideał sięgnął bruku ..."

Wspomniany Znajomy, którego lubię nazywać 'Szyszek' zadeklarował - ku mojej radości - chęć dołączenia do mojego projektu, który zakłada ... Ach! wydanie tomiku z różnymi opowiadaniami. Cieszę się, ponieważ zgłębiając treść Jego książki pt. "Kotka w KORPO", coraz bardziej upewniam się, że ma fajny styl pisania. Potrafi Czytelnika przenieść w stworzony przez siebie świat, a to akurat bardzo lubię. Jest to bowiem, jak ... Hmmm ... niemalże! między-galaktyczna podróż = w inny wymiar, niż ten, w którym funkcjonuję na co dzień. 

zdjęcie z okładki książki pt. "Kotka w KORPO"

Wiem - bo sama przecież coś tam piszę i różnie bywa u mnie z "Weną" oraz czasem - że zebranie utworów do tej planowanej publikacji zajmie nam zapewne ... sporo dni, a może nawet miesięcy. Wiele pomysłów jest aktualnie przez nas rozważanych - choćby to, co mogłoby łączyć te wszystkie opowiadania w zbiorze. Oprócz faktu, że autorzy tekstów aktywnie udzielają się na Linked.In 😎 Tym niemniej jestem 'Szyszkowi' wdzięczna, że zechciał się podzielić już teraz! jednym ze swoich tekstów. Oto on - pod moją .... nie-znaczną redakcją 😈

💥💥💥💥💥


"Kiedy czujesz napięcie, powinieneś wykonać jakąś czynność.
Co do reszty - należy się oszczędzać."
{ ewangelia wg Krzysztofa }

- Teraz cięciwa łuku sama się napina. - odezwał się półgłosem. Do kogo przemawiał? Trochę do siebie, trochę do oprawionej w cieniutką skórę w kolorze karminu, książeczki. Mały format. Kieszonkowy. W sam raz dla kogoś, kto jest niemal cały czas w podróży. Ma misję do spełnienia. Niesie SŁOWO.

- Kościół - ten po Jezusie, przyzwyczaił nas do Jego obrazu na rzymskim krzyżu. Nie muszę przypominać, że cierpienia Pana trwały trzy dni. Wszystkie pozostałe dni życia na ziemi, spędził natomiast na nauce, podróżach, uzdrawianiu i szerzeniu tolerancji. Także na pomaganiu potrzebującym. Cierpiał, abyś-my - nie cierpieli. Współczesny kościół o tym ... jakby zapomniał. - przywołał nagle ze wspomnień słowa swojego starego Przyjaciela. Wiedział, co mówi. Przebył podobną drogę jak on. Trzymali się razem, bo jako jedni z niewielu - rozpatrując to z perspektywy ich roku w seminarium - zachowali w sobie dawne nauki. Przekazy od starutkich już, nierzadko bielutkich jak gołębie, duchowych Braci.

W lokalnej parafii ( egz. Sochaczew z 24 listopada 2020) jest temat, który przewija się dość często w rozmowach ... Pojawił się tam artykuł pt: "Radni zajmą się sprzedażą działki dla parafii w Sochaczewie".
Trzeba wiedzieć, że Miasto Sochaczew to dla niektórych ludzi, synonim 'Prowincji' - jak wiele zresztą takich, w naszym kraju.
Zaczął czytać:
"Kościół kupi grunt od miasta w trybie bez przetargu, na rzecz budowy kolejnego kościoła oraz szkoły katolickiej."
Urwał po pierwszym zdaniu, gdyż w głowie odezwały się jakieś "dzwonki alarmowe":
- Czego będą tam uczyć? Tolerancji? Pomocy? Miłosierdzia?
- Czy będą informować, gdzie zgłaszać przypadki przestępstw seksualnych?
- Czy ten kolejny kościół nie będzie czasem ... pusty?

"Obecna władza zadłuża nas na potęgę.
Robi coś poza plecami katolików ( 95 % ludzi ).
Szemrane interesy, sprzeczne z nauką Jezusa.
Gdzie pomoc dla ubogich w tym miasteczku ...? (i innych temu podobnych).
Gdzie pomoc dla bezrobotnych?"
Wiedział z rozmów prowadzonych z bliskimi mu osobami, że takie refleksje oraz pytania mogą krążyć w zakamarkach umysłu niejednej osoby, która całkiem dobrze - nawet jeśli nie na bieżąco - orientuje się w obecnych realiach życia publicznego.
Czytał dalej ...

"Nie piszę o tym, co pokazywane jest w telewizji, bo sami wiecie o kardynalnych nadużyciach w kościele, w stolicy apostolskiej i poza nią. Piszę teraz wyłącznie o takim drobiazgu w moim mieście ( to tylko około 40 tys. ludzi ).
Czy pieniądze ze sprzedaży gruntów dla kościoła miasto przeznaczy ubogim :) ?
... tak byłoby po chrześcijańsku, ale mam wątpliwości, czy tak nastąpi, ponieważ ... Kościół mógłby to zrobić bez tych szemranych machinacji. Gdyby chciał. Gdyby szanował słowa założyciela kościoła - Jezusa Chrystusa."
K.S.

Oderwał wzrok od wydrukowanej czcionki. Zgadzał się z Autorem tekstu. Poczuł z nim nawet, jakąś Więź - duchową.

💢💢💢💢💢

PYTANIE dla Czytelnika: Jakie tematy/wątki/ mogłyby łączyć opowiadania różnych Autorów?

Menu:
👅 Pikantny - posmak lekkiej (?) erotyki [ przykłady w poprzednich dwóch wpisach na tym blogu ]

💗 Słodki - wątek miłosny, często charakteryzujący publikacje określane jako te 'kobiece i romantyczne'

👌 Ostry - drażniący umysł bodziec o charakterze kryminalnym, powodujący tzw. 'dreszczyk emocji'

Dreszczyk wywołała u mnie myśl, że ... Krzysztof w dedykacji użył słów,
które widnieją na stronie mojego fanpage'a
- czyżby jakiś szpiegowski akcent "wdarł się przebojem" w naszą znajomość? -