niedziela, 20 czerwca 2021

Pozwól mi ...

Wszedł do salonu ich letniego domu. Stojąca tam sofa, wciąż chyba jeszcze wspominała ... z rozrzewnieniem - dotyk jej ciała i materiału szlafroka. Dostrzegł nagle pojedynczą nitkę w kolorze ciemnego różu, która przysiadła sobie na oparciu mebla. Przypominała teraz, zagubiony kosmyk kwiatu dzikiej róży. Tak właśnie zapamiętał tę barwę. Może miała jakieś swoje własne, "artystyczne pseudo", jak ... wybrane odmiany czerwieni. Taki karmin choćby - jego ulubione określenie. Kojarzyło mu się niezmiennie z jej ustami. Uśmiechały się do niego radośnie - niemal za każdym razem, a ich naturalna czerwień nabierała jakby ... kolorów właśnie, jak rumieńców na policzkach. Czasem z lekkiego onieśmielenia jego słowami .. niekiedy z zawstydzenia jego gestami .. choć najbardziej odpowiadało mu, gdy ... pojawiały się z wypełnienia emocjami. A dokładniej to tymi, które wzbudzał w niej, on właśnie. Tworzył niezwykłą muzykę. Utkaną z jej i swoich uczuć. Były niczym paleta malarza, na której powstawały nowe odcienie. Mieszały się ze sobą, kreując coś zupełnie nowego. Dla niego niemal tym samym były ... dźwięki. Kochał je całym sobą odkąd pamiętał, czyli od najmłodszych lat. Cóż, prawdą było, że muzyka towarzyszyła mu od początku jego istnienia. Trudno chyba jednak, aby było inaczej, jeśli jego rodzice byli zatrudnieni w Filharmonii. Matka - jakże! cudownie ona grała na wiolonczeli. Chyba tylko dzięki niej, polubił ten lekko pokraczny i za duży - jak na jego prywatny gust - instrument. Ojciec natomiast zachwycał umiejętnością oswajania czarno-białych klawiszy, elegancko prezentujących się fortepianów. Gdy był jeszcze chłopcem, dość często uczestniczył w koncertach swoich rodziców. Zasiadał wtedy wygodnie - razem z dziadkami, bądź kuzynami - na specjalnie wyznaczonych miejscach i mógł obserwować to, co dzieje się na scenie. A działy się prawdziwe cuda! Oczarowywała go mnogość instrumentów i wydobywających się z ich wnętrz - dźwięków. Ich niezwykłe, wyćwiczone zapewne podczas długich godzin prób - zgranie sprawiało, że kręciło mu się lekko w głowie. Jak na karuzeli. Przyjemnie nawet. Mógłby w zasadzie siedzieć bez końca na tym fotelu i słuchać .. obserwować .. chłonąć to, co tworzyło się wokół niego, za sprawą sprawnych dłoni muzyków. Ileż odmiennych emocji tam się pojawiało. Instrumenty wraz z ludźmi tworzyły niezwykłe opowieści. Mogły wyczarowywać na twarzach uśmiech lub smutek. Radować, ale również ... skłaniać do refleksji. To one razem miały moc wydobywania uczuć.

Gdzie jednak była ta, przy której nauczył się od nowa odczuwać taką tęczę doznań? Gdzież ukryła się jego Muza? Nie mogła odejść zbyt daleko, gdyż przy sofie "porozwalały się" = rozsiadły wygodnie jej klapki. Wiedział, że często marzną jej stopy, więc chyba nie odważyłaby się wyjść do ogrodu na bosaka. Nie o tej porze, gdy soczysta trawa jeszcze oblizuje się po porannej rosie. Czyżby? znowu zniknęła mu w którymś z tych swoich światów? Do tego też powoli się przyzwyczajał. Czasem sam sobie się dziwił. Jak to bowiem możliwe, aby całkiem dorosły .. niemal stateczny wiekiem (pokolenie Silver) facet .. ktoś o różnorodnych życiowych doświadczeniach zarówno prywatnych, jak i zawodowych .. mężczyzna stanu tzw. "wolnego" odkąd ukończył okrągłą czterdziestkę ... zodiakalny Lew reprezentujący na dodatek żywioł Ognia! mógłby chcieć ... dopasować się do kogoś nowego? Odkąd rozwiódł się ze swoją drugą żoną, stał się zwolennikiem 'samotniczego życia'. Nie oznaczało to jednak, że stronił przez te lata od towarzystwa kobiet. O! było wręcz przeciwnie. Zaczął się trochę nawet .. bawić .. i to nie tylko z nimi .. czasem bawił się nimi. Jeśli mu na to pozwalały? Nie zamierzał się już nigdy więcej z nikim wiązać. Był przekonany, że nie zechce .. już nigdy! być z kimkolwiek - tak na stałe. Przestał wierzyć w coś takiego, jak: "prawdziwa miłość". Gdzie ona niby była przez te wszystkie lata jego obu małżeństw oraz wcześniejszych związków? Machała do niego przyjaźnie z twarzy kolejnych pań, a potem nieoczekiwanie - niczym zła czarownica lub może tylko aktorka .. przybierała, bądź wracała do pierwotnych kształtów. Uczuciem, za którym tęsknił na pewno niestety nie była. Pogodził się z tym jakoś. Zaakceptował ten stan rzeczy i starał się korzystać z tego czasu, który mu pozostał. Ten słynny "kryzys wieku średniego" niestety i jego dopadł swoimi drapieżnymi szponami. Pozwolił się omotać lub też uwieść. Zapomniał o przysiędze złożonej kolejnej w jego życiu kobiecie. Zawróciła mu w głowie i nie tylko. Seks nabrał nowych smaków. Lekko zakazanych, więc język go trochę szczypał przez następne dni od każdego spotkania. Lubił jednak ostre potrawy. Podobnie, jak eksperymenty różnego rodzaju. Był przekonany zresztą, że to jeden z jego męskich atrybutów. Miał wiele talentów. Jego prywatna ... "zwodniczka" doceniała jego starania przez pewien czas. Wynagradzała go za jego chęci. Dokładnie tak zresztą, jak tego oczekiwał. Nie mógł jednak - ten niemal idealny stan, trwać wiecznie. Niby to wiedział, ale .. może tylko? się za bardzo zagapił .. zapatrzył .. na dodatek nie w kierunku, którego należało się trzymać. I to niejeden raz ... w tym tkwił poniekąd "problem", czy też bodziec do kolejnych zmian ...

Tym razem nie mógł liczyć na "łagodny wymiar kary". Później jednak zrozumiał, że jego druga -ex jest bardzo sprytną osóbką. Szczęśliwie ten związek nie zaowocował żadnym potomkiem, więc mogli jednak w miarę kulturalnie się rozstać. Jemu nie zależało aż tak bardzo, na pieniądzach, jak na odpoczynku. Od jej nudnych pretensji i kłamstw. Wiedział, jak zarabiać. Był zdolnym kompozytorem i muzykiem. Potrafił czarować otoczenie dźwiękami swojego saksofonu. Kalendarz był zapisany prawie całkowicie. Wypełniony datami koncertów, nagrań, prób, rozmów ... Ten swoisty pęd pozwolił mu w miarę szybko dojść do wewnętrznej równowagi. Nawet prawda, która oczywiście dopiero jakiś czas później wyszła z ukrycia, nie zaszkodziła jej tak bardzo. Może i odczuł jakieś "zawirowania mocy" - ale! jak to mawiają: "serce nie sługa", więc ... nie przejmował się już nimi zbytnio. Miał przecież niemal wszystko to, czego artysta potrzebował dla siebie. Miłości ze strony fanów .. uwielbienia .. komplementów .. nowych, ciekawych propozycji, które pozwalały rozszerzać jego portfolio. Posiadał też coraz lepsze zasoby finansowe, którymi zarządzał jego prawnik. I zarazem przyjaciel - jeszcze ze szkoły podstawowej. Powoli jego nazwisko zaczynało być kojarzone -  i to nie tylko ze względu na muzyczne dokonania jego rodziców. Zyskiwał to, czego pragnął i o czym marzył, jako chłopiec. A potrzebował podziwu i zainteresowania własną osobą. Trzeba było - "oddając sprawiedliwość" niejako - przyznać, że potrafił tę atencję odwzajemnić. W postaci swojej twórczości, która przybierała postać intrygujących projektów muzycznych. Jego kariera rozwijała się w coraz bardziej dynamicznym tempie. Był prawie pewien, że gdyby przyszło mu doświadczać obojętności ze strony otoczenia, to mogłoby powoli odbierać mu to, chęć do życia. Na szczęście potrafił o siebie zadbać. Machnął więc ręką na roszczenia Mory i nakazał swojemu adwokatowi, aby zaakceptował większość warunków umowy rozwodowej. Przestała go już interesować. Zarówno jako kobieta - nie potrafiła już opleść go swoimi wdziękami, aby chciał się zatracić. Nie była też żadną inspiracją, gdyż rzadko ze sobą rozmawiali. Ona wolała paplać przez swój wypasiony smartfon, który oczywiście był prezentem od niego. Sam już nie wiedział, czy pomysły na takie podarunki podpowiadała mu jego ... podświadomość? czy było to tylko? dziełem jakiegoś splotu różnych okoliczności. Komórka towarzyszyła jej od tamtej pory niemal wszędzie. Robiła sobie nią non-stop te okropne "słit focie", jakby jej życie było faktycznie warte śledzenia. Ale to może jednak on czegoś nie rozumiał, choć niby też pochodził z artystycznego światka. Mora była jednym z tzw. "odkryć" wśród młodego pokolenia aktorek. Małżeństwo z nim miało więc też trochę znamion dobrze obmyślonej strategii. Jego znajomości, pieniądze, nazwisko .. co prawda uznała, że nie przyjmie go tak całkowicie. Miało być niejako "wisienką na torcie" .. jego zadaniem było zrobienie wrażenia. Pierwszy celny impuls szedł do mózgu tych, którym ją przedstawiano. Lubiła się pokazywać w towarzystwie. Brylowała niemalże, rozdając wystudiowane uśmiechy na prawo i lewo. Te wszystkie spotkania, na których chętnie się pojawiała, były dla niej odrębną sceną. A ona, jako aktorka musiała przecież ćwiczyć, by dobrze grać. Podziwiał w niej ten upór i tę jakąś przyciągającą uwagę - zachłanność. Nastawienie na osiągnięcie własnego celu. Przy jednoczesnym umiejętnym wykorzystywaniu sytuacji. Mora była, jak ... drapieżnik. Niebezpieczny, czający się gdzieś w pobliżu, z opracowaną strategią i przećwiczonymi ruchami. Wszystko musiało działać, jak w zegarku.

Ona była zupełnie inna. Wyróżniała się na tle wszystkich kobiet, które w jakiś sposób odcisnęły ślad swojego ciała oraz ducha na jego wewnętrznym "ja". Pojawiła się zupełnie nieoczekiwanie w jego życiu. A w zasadzie to jakoś tak chyba bardziej ... "wślizgnęła się" do niego. Zupełnie naturalnie. Czuł się przy niej swobodnie. Dawała mu przestrzeń na rozwijanie pasji i źródła dochodu. Była jego inspiracją. Uwielbiał momenty, gdy mógł ... "przyłapać" ją na błądzeniu myślami. Jej twarz niemal co chwilę się zmieniała. Wiedział teraz, że dzieje się tak pod wpływem słów, które wypełniały jej głowę. Tych trochę jej i kogoś innego jednocześnie. Gdy próbowała mu wytłumaczyć na początku ich znajomości, czym się zajmuje zawodowo oraz jakie ma pasje, nie był przekonany do jej toku myślenia. Może jednak dlatego, że bardziej interesowało go układanie muzyki z nut, niż tekstów ze słów. Choć lubił słuchać jej opowieści o pracy. Potrafiła barwnie i zabawnie o tym opowiadać. Prawie "sypała, jak z rękawa" krótkimi, śmiesznymi historyjkami ze świata, w którym przebywała przez większą część dnia. 

Odnalazł ją wreszcie. Stała w tym swoim ciemno-różowym i nastroszonym lekko porankiem, szlafroku. Gołe stopy dotykały chłodnej terakoty tarasu. Była lekko odwrócona do niego bokiem i wpatrywała się gdzieś przed siebie. Widok faktycznie był lekko bajkowy.

to zdjęcie zostało zrobione 19 maja 2019.
Są to okolice jednego z najbardziej dla mnie Magicznych miejsc
o nazwie #Lanckorona ... jakąś godzinę jazdy z Krakowa

 

Jej niezbyt szerokie, ale jakże słodkie w smaku usta, poruszały się bezgłośnie. Oczy znowu przybrały te swoje przymglone szarości. Gdzie teraz przebywała? Kim była? Jakie myśli jej towarzyszyły? Podszedł bliżej, delikatnie stawiając stopy. Nie chciał jej wystraszyć. Nie zamierzał też uronić ani kropli z drogocennego czarnego napoju, który wypełniał prawie po brzegi ich ulubione, wysokie kubki. Jej był ozdobiony małymi ptakami o rozłożystych skrzydłach. Przypominały mu trochę te zwariowane jaskółki, które upodobały sobie fragment ich domu i dobudowały tam własne M-1. Drobne, ale zwinne i szybkie. Jego kubek miał kolor biały, na którym rozsypane były nuty. Postawił oba naczynia ostrożnie na niedużym, szklanym stoliku. Następnie usiadł na jednym z wygodnych i wymoszczonych przyjemnym w dotyku i ciepłym kocem, foteli. Tak, aby móc nadal patrzeć na nią. Wciąż potrafił się nią od nowa zachwycać. Każdego ranka myśl o niej wywoływała szczery uśmiech na jego twarzy. To było takie naturalne. Zupełnie tego nie kontrolował. Działo się niemal samoistnie. Taki prosty, a jakże skuteczny mechanizm: myśl, głos, dotyk, zapach jej ciała, wzbudzały w nim same pozytywne emocje. Mimo, że żyli w odmiennych światach własnych pasji i codziennych zajęć.

Aromat świeżo parzonej kawy rozchodził się powoli i statecznie, witając się serdecznie z każdą cząstką przestrzeni. Unosił się delikatnie w powietrzu, czasem tańcząc z wiatrem. Nagle przysiadł zbyt blisko niej. Szarości dość szybko ustępowały naturalnej zieleni, morskich głębin. Zatem ... już wracała. Do niego. Do swojego kubka z kawą. Na chłodny wciąż - po nocy - ich taras. Poruszyła się niespodziewanie i nagle - jak to się stało? - wylądowała obok niego, na drugim fotelu. Zakołysał się niemal - na falach jej oczu, gdy spojrzała wprost na niego - z wdzięcznością. Rozchyliła w uśmiechu usta. Och! Jakże on kochał to słodkie "wygięcie" w górę, jej warg. Wraz z nimi śmiały się jej źrenice, a w policzkach pojawiały się płytkie dołeczki. Nawet włosy dołączały do tego ogólnego nastroju zadowolenia ... dokazując z wiatrem. Była piękna. Miała cudowną duszę, która chciała dzielić z nim emocje. Uwielbiał słuchać jej głosu i opowieści. Nierzadko zostawały mu takie 'powidoki' w umyśle. Skrawki historii. Małe kawałeczki czegoś większego. Były czasem, jak ziarenka, z których całkiem często kiełkowały nowe utwory muzyczne. Odkąd zaczęli tworzyć jakąś jedność - żyć razem na co dzień - powróciła mu dawna chęć do eksperymentowania i odkrywania. Stała się dla niego impulsem, motywacją do działania. Obudziła go w pewnym sensie. A on? Chciał jej codziennie dawać taką przestrzeń, jakiej potrzebowała. Dobrze się uzupełniali, czerpiąc zadowolenie z tej relacji. Czy to była ta wyczekiwana "prawdziwa miłość"? Bał się trochę nazywać własne uczucia. Tyle razy się zawiódł przecież. Na sobie i na kobietach. Na pewno ich związek opierał się na przyjaźni, wzajemnych szacunku i respektowaniu indywidualnych potrzeb, chęci, dyspozycji danego dnia. Tego najbardziej chyba potrzebował i to właśnie od niej otrzymywał. Czuł za to wdzięczność. Za możliwość bycia sobą, a nie kimś innym i to prawie "na zawołanie". Starał się okazywać to jej - w postaci różnych drobnych gestów, ale dla niej - wiedział to - niezwykle ważnych. Miała swoją prywatną wrażliwość. Wciąż się jej uczył i ... to też mu się podobało. Ta podróż właśnie ...razem z nią. W nieznane ...

– Ooo-ch! – westchnęła cichutko, moszcząc się jednocześnie w wiklinowych objęciach drugiego fotela. Wolałby, aby raczej robiła to w jego ramionach, ale ... to był ich czas na wspólną kawę. Na rozmowy. Na "od-taj-nia-nie" sekretów i szyfrów. Uzależnił się niemal od tego.

Mam nadzieję, że to wyraz ... zachwytu? uśmiechnął się do niej i błysnął żartobliwie bielą równych zębów.

Zdecydowanie, tak! krótki, niezbyt głośny okrzyk płynący prosto z serca, musnął jej szyję od wewnątrz, przesuwając się w górę. Chwilę później, wyłonił się na brzegu jej ust. Sfrunął szybko, jakby wystraszony nagłym jej ruchem. Bo! znowu to zrobiła! Jak? Poruszała się szybko i zręcznie. Te jej "kocie ruchy' też nieźle działały na jego wyobraźnię. Wyrwała się z objęć fotela i niemal dopadła jego warg. Podarowała mu swój własny upominek. Smakował oczywiście nutami kawy, ale także mleka oraz korzennych przypraw. On lubił czasem pokręcić się po kuchni i tworzyć swoje małe "receptury". Chciał wiedzieć, co może je przypaść do gustu bardziej, a co mniej. Wielu rzeczy chciał się o niej dowiedzieć. Wielu również pragnął - spróbować, sprawdzić, czy mógłby ... roz-smakować się w wybranych. Właśnie z nią, bo tylko wtedy miały one dla niego jakąś wartość. "To chyba jednak jest jakaś forma miłości" – refleksja pojawiła się nagle i tak samo szybko umknęła mu ... Podjął wątek.

Nad czym teraz pracujesz? zapytał, upijając kolejne małe łyki ze swego muzycznego kubka.

O! Mam taki fragment rękopisu jednego ze współpracujących z nami pisarzy. To rozmowa dwojga bohaterów, choć raczej ma mieć formę - ekhm! dość burzliwej wymiany poglądów. Emocje mają fruwać w powietrzu, jak to przy kłótniach bywa. Coś mi tam jednak nie pasuje w dialogach. Czytałam poszczególne wypowiedzi. Niby łapię sens, czyli rozumiem "co autor miał na myśli" = co chciałby przekazać poprzez słowa, a jednak ... no, nie wiem .. czuję, że tam powinny się znaleźć zupełnie inne określenia ... Jakoś inaczej brzmiące i wyobraźnię u czytelnika poruszające –  dokończyła z błyskiem w oku, śmiejąc się ze stworzonego naprędce rymu.

Może chcesz spróbować to odtworzyć? Mogę być jedną z postaci, a ty będziesz drugą. Co ty na to? chciał jej oczywiście pomóc. Czasami przegadywali jakieś teksty, z którymi ona nie mogła sobie poradzić. Tylko wtedy jednak, gdy twierdziła, że zupełnie nie ma koncepcji, jak ulepszyć wybrane fragmenty.

Spojrzała mu raz jeszcze w oczy, otaczając je swoją zielenią i roześmiała się, niczym małe dziecko.

Pozwól mi ... nie kłócić się. Nie z tobą, kochanie.– szepnęła do niego miękko. Coś sama później wymyślę. Jak nie dziś, to jutro. Teraz! chcę być tutaj i ...

– Co robić? Pozwalam na cokolwiek zechcesz, byle tylko ze mną ... przerwał jej i też się roześmiał. Trochę, jak psotny chłopiec, którego dusza wciąż drzemała w jego dobrze zbudowanym ciele. Miał przecież świadomość, że zabrzmiało to cokolwiek .. prowokacyjnie. Znowu inicjował tę ich grę. Ale ... flirtowanie z nią, było takie przyjemne ...


#piszęBoLubię

#ChwileNaKtóre ... { ... zabrakło przestrzeni ? }