Jakiś czas temu jedna z moich Koleżanek - wiedząc o mojej "słabości do pisania" poleciła mi na fejsie pewną grupę, która skupia Ludzi trochę podobnych do mnie. Tych, dla których tworzenie różnych opowieści jest przyjemnością, zabawą, odskocznią od prozy dnia codziennego. Tak bardzo czasem tego potrzebuję - odsunąć od siebie to, co mnie otacza: troski, problemy, niezgodę na obecną rzeczywistość.
Informacje o sukcesach - w większości obcych, ale jednak jakoś tam bliskich mi osób cieszą, jak również motywują. Dają tak niekiedy potrzebny, pozytywny bodziec, aby nie ustawać w realizacji marzeń o wydaniu pierwszej książki, a może też i kolejnych. Tak wiele jest jeszcze historii do opowiedzenia ...
Mam cichą nadzieję, że za jakiś czas również ja będę mogła cieszyć się na widok własnej publikacji. Wziąć ją do ręki, poczuć zapach drukarskiej farby i pogładzić kartki, na które zostały przelane moje myśli. Kolejną motywacją dla mnie jest ogłoszony przez jedno z wydawnictw K O N K U R S - na jesienną powieść.
foto: fanpage wydawnictwa "Czwarta Strona" |
Lubię wyzwania, bo wierzę, że warto niekiedy wyjść ze swojej własnej 'strefy komfortu'. Niezależnie od tego, jaki ostatecznie będzie efekt podjętych starań. Każde bowiem czegoś mnie uczy - jest okazją, aby szkolić swój 'literacki warsztat', eksperymentować. Może właśnie z tego powodu kilka miesięcy temu przystąpiłam do podobnej inicjatywy. Akcja, o której myślę, nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Liczyłam się w końcu z tym, że nadesłany przeze mnie tekst nie spotka się z zainteresowaniem Szacownego Jury. To jednak by oznaczało, że moje marzenie o publikacji w jednym z pism, poszybuje gdzieś, niczym liście porwane siłą wiatru. Cóż, w życiu nie zawsze otrzymujemy tylko to, czego byśmy pragnęli. Niekiedy musimy nabrać wewnętrznej pokory, zachowując jednak w sobie pewną odwagę, aby się nie poddawać. By nadal robić to, co sprawia, że chce się nam żyć. A pisanie to jedna z tych rzeczy - oprócz czytania - bez których trudno byłoby mi się obejść. Zbyt wiele dociera do mnie inspiracji z zewnątrz - choćby właśnie od Ludzi. Ci stają się w danym momencie mojego życia lub nawet na dłużej - impulsem, by znowu położyć palce na klawiaturze i ... gonić za własnymi Marzeniami.
Jeśli ktoś z Czytelników niniejszego wpisu miałby chęć wesprzeć moje 'literackie aspiracje', chętnie z tego skorzystam. Pisana aktualnie powieść - na wspomniany wcześniej konkurs - ma bohaterów, ale w większości nie mają oni nadal imion. Może dzięki Wam je wreszcie zyskają? Kluczem jest poniższe zdjęcie.
A jak brzmiał tekst przesłany na ten wcześniejszy konkurs? Mniej więcej tak - poprzedzony jeszcze spontanicznym wpisem na moim ostatnim blogu, który można ujrzeć TUTAJ
... w sumie to obiecałam, że kiedyś go udostępnię. Teraz z drobnymi redaktorskimi 😎 poprawkami.
Baśń dla M.
Pierwsze wspomnienie, które na zawsze do niego przylgnęło to było … - zmrużył powoli oczy, aż zaczęły przypominać teraz wąziutkie, czy może - szczuplutkie, jak modelki na pokazie - kreseczki. Wyciszył się wewnętrznie, napinając jednocześnie niemal wszystkie zmysły. Chciał wprowadzić się w stan, w którym mógłby dokładnie - niemal z fotograficzną precyzją - wyłowić najbardziej ostry obraz tamtej chwili. Poczuł, że niedługo będzie to możliwe. Skojarzenia płynęły wartko, iskrzyły delikatnie emocje, a ręka starała się nadążać za głową, niczym słynna nitka za igłą z ulubionego wierszyka jego Mamy …
Powoli usypiał, ufnie poddając się teraz temu, co - jak zwiewny tiul, delikatnie otulało jego ciało. Znowu czuł! Ciepły, a jednocześnie lekko szorstki dotyk matczynego ciała. Smak ciepłego mleka, które syciło i kołysało do snu. Dźwięki cichutko mruczanych kołysanek, które odganiały wszelkie smutki. A na koniec … bliskość podobnych mu - dwóch małych duszyczek i ciałek.
Było ich troje. On, jako najmłodszy i najmniejszy z rodzeństwa, ale z jakimś uporem i żądzą przetrwania. Fama niosła w okolicy, że … najbardziej przypominał ojca, którego … jakoś zabrakło w jego życiu. Dziwnie się czuł z tą pustką - bo ona jednak, gdzieś tam się wciąż ukrywała. Wiedział, że schowała się (jakby to faktycznie można było uznać za zabawę!?) najpierw w zakamarkach jego małego serduszka, a potem … już całkiem zadomowiła się w tym starszym - doświadczanym przez Los. Tęsknił za okresem dzieciństwa - tą beztroską, jak również możliwością odkrywania tajemnic drzemiących czasem tuż za rogiem i to każdego dnia.
Wtedy, niczym w „Niekończącej się opowieści” nawet drobne zmartwienia potrafiły - niczym za sprawą jakiegoś zaklęcia - urosnąć jak góra nie do zdobycia, by po chwili … rozkruszyć się w pył. Dzieci nie mają przecież czasu na troski. Świat jest taki ciekawy i wart poznawania jego tajemnic. I jakże często wtedy - niemal, jak za dotknięciem różdżki dobrej czarodziejki - wiele zmartwień mogło przemienić się w miłe niespodzianki. Wystarczyło tylko … czasem odpuścić i dać sobie czas.
– Pamiętajcie, kochane urwisy – mawiała Mama, gdy kończyła opowiadać im kolejną wymyśloną bajkę na dobranoc – Na wszystko przyjdzie odpowiednia chwila. Nie można jej jednak popędzać. Ona nie lubi, gdy ktoś … tak przykładowo: tupie nogami, krzyczy, czerwieni się ze złości, używa brzydkich słów, albo … no, sami wiecie. – Tu zwykle Mama znacząco spoglądała na brata, który był jej drugim dzieckiem. „Środkowym obrońcą” - jak lubiła go nazywać w myślach. Wyjątkowym, podobnie jak pozostała „dwójka skrzydłowych”. Każde z nich było indywidualistą, ale zawsze 'trzymali sztamę' w obliczu różnych zagrożeń czających się pod płaszczykiem „przyjaznej rzeczywistości”. Prawda była bowiem taka, że choć udało się im znaleźć schronienie w jednym z żuławskich domów podcieniowych, to … nie rozwiązywało to ich problemów. Owszem, był to bardzo piękny i okazały budynek, ale wymagał poważnego remontu.
„Jakże cudnie byłoby, gdyby tak znalazł się ktoś, kto pokocha ten dom, tak jak ja” – myślała czasami, kiedy wymykała się po kryjomu, aby choć trochę przespacerować się po otulającym budynek ogrodzie. Jej w sumie nie przeszkadzało, że porastały go coraz bardziej różne rośliny - nierzadko „samosiejki”. Lubiła witać takich Gości – drobniutkie czasem, a jakże waleczne ziarenka, które pozwoliły sobie na Marzenia. Podróżnicy i odkrywcy, którzy dali sobie prawo do tego, by wraz z wiatrem swawolić, dopóki któreś z nich nie zakończyło zabawy. A gdy osiadały na ziemi, czasem udawało się im zrealizować te sny.
Dzięki temu ogród mienił się w blasku słońca różnymi kolorami kwiatów, ozdabiając zabytkowe, ale jednak zaniedbane ściany pomnika architektury żuławskiej. Dom wyglądał wtedy dużo weselej. Jakby na chwilę zapominał, że … od dłuższego czasu stoi opuszczony i czeka - na nowych Mieszkańców. Martwiła ją jeszcze inna kwestia, choć niestety nie ostatnia. Duszek Domu robił się coraz bardziej przezroczysty, jakby - Och! Tylko nie to! - znikał z braku towarzystwa. Coś trzeba było zrobić. Natychmiast! Przy okazji potrząśnie trochę swoją najmłodszą Pociechą, która teraz właśnie przeżywała okres buntu. Co prawda poniekąd rozumiała syna. Niestety słowa potrafiły być bardzo skuteczną bronią. Plotki niczym wspomniane „samosiejki” rozprzestrzeniały się, niczym jakiś perz lub inny chwast. Pasożyt wyciskający ostatnie soki ze wszystkiego, co napotkało na swojej drodze. Nie tylko dlatego, aby przetrwać. Czasem z powodu jakiejś dziwnej i niezrozumiałej dla niej zupełnie – złośliwości? A może potrzeby sprawiania przykrości? Nie była pewna, z czego wynikało takie zachowanie innych istot, które stanęły na jej drodze.
Miała świadomość, że jest „Rudą Pięknością”, której głęboki odcień zieleni oczu niejednemu zakręcił w głowie, niczym szampan wypity z kieliszka w noc sylwestrową, gdy można było sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Jednak i jej nie ominęły różne doświadczenia w relacjach z innymi. Uśmiechnęła się delikatnie na widok obrazu, czy może bardziej … powidoku. Wtulona w siebie, jakże barwna trójka – jej dzieci, które były jej największym skarbem i dumą. Każde z nich miało w jej sercu wystarczająco dużo przestrzeni dla siebie. Najstarsza pociecha korzystała z niej w najmniejszym stopniu. Twardo stąpająca po ziemi, bardzo konkretna i wojowniczo nastawiona do życia córka, którą bracia przezywali Śnieżką - wiodła prym. Z kolei średni syn - najbardziej powierzchownie do niej podobny, bo też rudzielec - oczywiście był pierwszy, aby stanąć u boku siostry podczas „typowych” awantur podwórkowych, które przybierały różne formy. Zdecydowanie lepiej było trzymać się w grupie. Tę uzupełniała kolejna niezłomna postać – Kokos. Długo nie mogła zrozumieć przewrotności tej ksywki, bo … syn był czarny. Niczym jego ojciec, który pewnego dnia pojawił się w jej życiu znienacka i zawrócił w głowie. Potem nagle zniknął, ale … ona czuła, że wciąż łączy ich coś wyjątkowego. Jakaś silna niebywale nić, niczym szewska dratwa. Może tylko za późno zrozumiała, że miał typowo „kocią naturę” i lubił bywać tam, gdzie przyszła mu Fantazja. To jednak ta jego dewiza życiowa „Łap każdą chwilę” tak ją oczarowała. Od niedawna zaczęła go rozumieć lepiej. Może to czas okazał się łaskawy, zabliźniając jątrzące się jeszcze rany w sercu. Już pogodziła się z tym, że On taki właśnie był, jest i będzie. Ale tak bardzo brakowało jej czasem jego mądrości i energii.
Przysiadła na ganku i zwróciła się w stronę jaśniejącego na niebie księżyca. Nauczył ją, jak korzystać z jego mocy. Ulegały mu przecież różne istoty - i te całkiem realne, jak choćby wilki, jak również te ożywione z wyobraźni, czyli wilkołaki. Przymknęła swoje zielone oczy o kształcie migdałów i wyciszyła. Oczywiście nie przypominało to jogi lub innego ćwiczenia relaksacyjnego, czy też medytacyjnego. Było jej indywidualnie wyćwiczonym stanem „transu”. Pozwalał na przesłanie listu, będącego wiązką Mocy. Tylko tak przecież mogła to zrobić. Skupiła się jeszcze bardziej. Po dłuższej chwili zaczęła odczuwać coś na kształt delikatnych muśnięć skrzydełek motyli, bądź zwinnych ważek - wyczarowanych przez jej umysł.
„Nie chcę zawracać Cię z obranego kursu, najdroższy …” – myśli tkały się niejako same, ale wciąż nie przybierały postaci dźwięków. – „Potrzebuję jednak Twojej pomocy. Wiesz w jakiej sprawie. To naprawdę pilne” – wymruczała jeszcze cichutko na koniec, po czym otworzyła oczy i wstała. Ktoś stojący z boku mógłby pomyśleć, że się modliła. Owszem, robiła to - po swojemu. Wróciła do ich kryjówki, jakaś taka bardziej spokojna wewnętrznie. Z miłością spojrzała raz jeszcze na swoją Trójcę, uśmiechnęła się po raz kolejny do siebie, po czym położyła obok, otaczając swoim ciałem śpiące smacznie rodzeństwo.
Otworzył oczy. Zatęsknił. Rozmarzył się, że może jak uda
mu się spełnić to jej życzenie, to odzyska spokój. Na powrót stanie się dobry,
mimo … Skierował wzrok przed siebie, a jego oczy roziskrzyły się jakimś czarodziejskim blaskiem. Wiedział, że ona na niego liczy. Nie mógł być obojętny.
Sięgnął po jedną ze swoich odziedziczonych ksiąg i zaczął wertować kartki. Dawno nie używał tego przepisu. Był sekretem przechowywanym z wielką pieczołowitością w jego Rodzinie. Po chwili już bezgłośnie odczytywał szyfrem napisany tekst. Musiał sobie dokładnie przypomnieć jego melodię, jeśli zaklęcie miało podziałać. Wiedział, że od niego teraz zależą losy Małego Duszka, „Rudej Piękności”, trójki Dzieci oraz … Domu, który też przecież marzył. Budynku, którego historia była zarówno niezwykle długa - miał bowiem prawie 200 lat, jak i ciekawa. Wspaniały zabytek o zachowanych klasycznych wnętrzach, pochodzących z XVIII wieku, był okazałym przykładem żuławskiej architektury, któremu od niemal samego początku istnienia sprzyjał Los. Jego kolejni właściciele - a nie było ich znowu tak wielu, bo trudno było się pożegnać z tak niezwykłym domem - dbali o to, aby wciąż cieszył oczy swoją wyrafinowaną konstrukcją i był coraz bardziej przyjazny dla mieszkańców oraz odwiedzających ich Gości. W 1825 roku został gruntownie przebudowany przez utalentowanego człowieka, który nazywał się Peter Epp. Dobrze, że wciąż zachowało się w nim wiele pamiątek z przeszłości. Zachwyt wzbudzać mogła z pewnością stolarka drzwiowa z okuciami z zakładów elbląskich lub gdańskich z początku XVIII wieku oraz inne meble o barokowym ‘przepychu’. A czymś, co już zdecydowanie zapadało w pamięć na długo, co poruszało najgłębsze niemal struny estetyki był … zachowany w pomieszczeniu przylegającym do czarnej kuchni - oryginalny fliz holenderski. Znał te informacje na pamięć. Mógłby wyrecytować je, o każdej porze dnia i nocy. Żył przecież historią tego Magicznego Zakątka. Było tak bliskie, że … czasem z tych emocji brakowało mu słów.
Tak cudowne miejsce, wręcz zasługiwało na to, aby ktoś znowu je pokochał, ożywił na powrót gwarem, śmiechem, energią. Kogoś, kto również samym swoim przybyciem odmieniłby los Małego Duszka. Nowego gospodarza, który powoli tracił swoją biel - z tęsknoty za Rodziną. Mieszkające tutaj wcześniej dobre duchy odchodziły wraz z dawnymi mieszkańcami. Czuły się wszak za nich odpowiedzialne i kochały ich - nie chcąc więc zostawiać swoich bliskich, wyprowadzały się wraz z nimi.
„Może wkrótce wszystko się jednak dobrze ułoży” - pomyślał i ziewnął. Czuł się zmęczony. Magia wymagała mocy, a ta z kolei też potrzebowała naładowania swoich akumulatorów. Sen był na to najlepszym rozwiązaniem, żeby nie używać potocznego stwierdzenia - lekarstwem. Nadszedł szybko. Wystarczyło, że przytulił głowę do miękkiej poduszki, która dzięki kolejnej starej recepturze, pachniała jego szczęśliwym dzieciństwem.
Obudziła ją cisza. Zerwała się natychmiast z posłania, wciąż lekko półprzytomna - po zarwanej późnym spacerem nocy. Rozejrzała się. Była sama. To było coś nowego, bo zwykle budziła się pierwsza. Wstawała cichutko przed całą swoją ukochaną gromadką. A potem obserwowała z uśmiechem, jak … powolutku wytaczały się ze swoich kryjówek. Były wtedy takie uroczo poranne, zaspane. Trochę może też jeszcze - nieprzytomne. Powoli wychodziły z krainy sennych opowieści, w których były kimś innym. Czasem te ich wizje inicjowały nowe zabawy lub aktywności.
„Pewnie coś znowu wymyśliły” – pomyślała rozbawiona i bardziej już zaciekawiona, niż niespokojna (w końcu wszystkie dzieci to mali odkrywcy), opuściła przytulne lokum. Powitało ją słońce, które tego przedpołudnia miało wyjątkowo dobry nastrój. Z czego on wynikał? Tego jeszcze nie odkryła, ale zaczęła uważniej przyglądać się otoczeniu, które od dłuższego czasu stało się jej tak bliskie. Odnosiła wrażenie, że coś się zmieniło przez noc. Ogród oczywiście mienił się barwami rosnących tu teraz gęsto kwiatów i poruszających się nad nimi różnych owadów. Ich cieniutkie skrzydełka wprawiały powietrze w delikatne drgania, niczym odmłodniały dzięki wiośnie - wietrzyk, który z nowym zapałem przystępował do typowych dla niego harców. Chciwie wciągała zapachy, które niczym w perfumerii splatały się ze sobą, przenikały, zamieniały miejscami, bądź stanem skupienia. Te jednak były aromatem ziemi – natury, przyrody, flory - naszej Matki. Wiele określeń przychodziło jej do głowy. Myśli - podobne jej dzieciom bawiącym się w berka - dokazywały.
„To gdzie oni właściwie są?” – przywołała rozpierzchające się przebłyski refleksji do porządku. Wyuczona stanowczość podziałała również tym razem. Stanęły karnie w rządku, czekając - jak żołnierze - na jej rozkazy. W pierwszej kolejności należało odszukać trzech małych urwipołciów. Gier, które wręcz uwielbiali - było całe mnóstwo. Zabawa „w chowanego” plasowała się wysoko. Z pewnością gdzieś nawet w okolicy podium. Ogród był znakomitą przestrzenią na takie aktywności. Było wiele miejsc, gdzie można było na długo się schować. Podobnie jak w samym domu. O tym jednak lepiej wiedział Mały Duszek.
„Och! Mały Duszek! Muszę sprawdzić co z nim” – pomyślała i nie zastanawiając się dłużej pobiegła w stronę okna, na parapecie którego najczęściej przysiadał. Niestety nikogo tam nie było. Zajrzała jeszcze dla pewności przez drugą szybę, która teraz lśniła w promieniach słońca. I … czy to naprawdę możliwe? Zamrugała szybko oczami. Obraz jednak wcale nie znikał. Był wyjątkowo ostry, niczym wykonana dobrym sprzętem - fotografia. A ta przedstawiała całkiem spory tłumek barwnych, roześmianych postaci, wśród których krążyły wesoło … jej trzy pociechy. Wyglądały, jakby świetnie się bawiły w towarzystwie innych dzieci. Co prawda bardzo od nich różnych i nieznajomych, a jednak … zasługujących na zaufanie. Utwierdziła ją w tym mina Małego Duszka, który jakby nabrał nowego odcienia bieli. Migotał teraz delikatnie w rogu korytarza, podobny do promyka ziemskiej gwiazdy, dając hipnotyzującą poświatę. Jego drobną, eteryczną twarzyczkę ozdabiał teraz uśmiech, którego nigdy u niego wcześniej nie widziała. Co sprawiło, że tak się odmienił ten wędrowiec z innego świata, który miał zostać opiekunem domu podcieniowego w Żuławkach? Przyjrzała mu się dokładniej, a potem powoli podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Po chwili wszystko już było jasne. Odkryła kryjówkę kolejnego gościa, który pojawił się tu nie wiadomo skąd.
„Czyżby się udało?! Czy faktycznie spełnił jej prośbę, wypowiadaną w obecności księżyca?” – wstąpiła w jej serce nowa nadzieja. Wszystko wskazywało na to, że … Tak! Jej największe Marzenie - będące zresztą większą całością, ponieważ niczym gobelin lub makrama składało się z niteczek, będących też oczekiwaniami innych istot - stało się rzeczywistością. Dom zapełnili nowi mieszkańcy, z których najbardziej podobał się jej ten mężczyzna o ciemnych włosach. Tak bardzo przypominał … Jego. Też miał moc i motywację, aby ożywić tę zabytkową architekturę. Był kimś, komu naprawdę bardzo zależało, aby odtworzyć dawną atmosferę lokalnej gościnności, przypomnieć o zaradności tutejszych mieszkańców i wprowadzić ponownie Kulturę na salony. Odetchnęła głęboko. Czuła się szczęśliwa. Wreszcie ostatni tajemniczy puzel wskoczył na swoje miejsce. Obraz był ukończony. Mogła już teraz - podobnie jak jej dziatwa - poczuć tę dziecięcą radość z bliskości. Przemknęła więc z gracją przez uchylone drzwi wejściowe i zaczęła łasić się do stóp człowieka, mruczeniem okazując mu swoją sympatię i przywiązanie. Czuła, że od teraz dzięki niemu odmieni się życie ich … kociej rodzinki.
Gdzieś hen, hen obraz „Rudej Piękności” zamigotał jeszcze chwilę w szklanej kuli, by za moment pokryć się na powrót matowym odcieniem bieli. A ta, niczym puchate kłębuszki dymu wypełniła przestrzeń tej … wyjątkowej bryły. Mężczyzna w kraciastej koszuli podniósł się ze swojego ulubionego fotela i skierował w stronę sypialni. Znowu potrzebował trochę odpocząć, aby odnowić zapasy Mocy, które - idąc za głosem serca, a może jednak pod wpływem czegoś innego - podarował czterem istotom o siedmiu życiach, małej pozaziemskiej postaci, jak również … spojrzał z miłością na czarnego kocura, przyczajonego i obserwującego wszelkie jego poczynania pomarańczowymi, a może bursztynowymi oczami, w których płonęły ogniki pradawnej Mocy. Tego, który wraz z nim był jako ten podróżnik, odkrywca, sługa i zarazem najwierniejszy, lojalny Przyjaciel swego pana - nawet, jeśli ten był dla niektórych tylko - "jarmarcznym sztukmistrzem", który nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca …
*****
Skąd postać Duszka? Trzeba zajrzeć do mojej innej publikacji w tej przestrzeni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz